sobota, 6 grudnia 2014

Rozdział XII

- Julie -

    Po ceremonii pojechaliśmy do kawiarni państwa Blanc. Cały czas czułam w sobie to cudowne uniesienie, ale stres odpłynął nieodwołalnie. Teraz siedziałam razem z Adamem na tylnym siedzeniu wynajętego samochodu, ściskałam go za rękę i uśmiechałam się szeroko. Michael prowadził, a Liliane zajęła miejsce pasażera. Słońce świeciło wesoło, wpadając do wnętrza pojazdu i oświetlając nasze twarze. W tamtej chwili nie myślałam nad niczym konkretnym. Raz po raz analizowałam moment wymienienia się obrączkami, a z każdą chwilą mój uśmiech stawał się jeszcze szerszy. 

    Rzuciłam Adamowi szybkie spojrzenie. Patrzył przez okno, a jego oczy błyszczały. Złowił moje spojrzenie i oparł się policzkiem o moje czoło. Przymknęłam powieki. Nikt nic nie mówił. Słowa były tutaj zbędne, rozumieliśmy się bez nich. Nie braliśmy ślubu cywilnego, choć we Francji to bardzo popularne. Nie potrzebny nam papierek, chcieliśmy ten związek zawrzeć przed Bogiem. Dziadkowie mojego męża poparli nas z całą serdecznością, a moi rodzice nawet się nad tym nie zastanowili. Mama była tak pochłonięta pomaganiu mojej nowej babci, że na wszystkie moje pytania o formalności, tylko przytakiwała.

   Nagle samochód stanął. Podjechaliśmy od strony domu, bo z właściwego wejścia do kawiarni wychodziło się od razu na chodnik, po którym chodziło pełno ludzi. Michael obejrzał się na nas z uśmiechem.

- No, gołąbeczki, wysiadamy - zażartował, po czym sam wyszedł z auta, obszedł je naokoło i otworzył drzwi dla Liliane. Adam zrobił podobny manewr i po chwili stałam już obok niego. Ujął mnie delikatnie za rękę, po czym przebyliśmy krótką drogę dzielącą nas od ogrodzenia posesji naszych dziadków.

    Ukochany popchnął drewnianą, wysoką furtkę i znaleźliśmy się w ogromnym ogrodzie. Wszyscy już czekali, a kiedy nas ujrzeli zaczęli klaskać i głośno wiwatować. Od razu spłonęłam rumieńcem, a Adam zaśmiał się i krótko ukłonił. Michael i Liliana, którzy szli za nami, ustali obok. Oboje promienieli. Wszyscy rzucili się w naszą stronę z bukietami kwiatów i najserdeczniejszymi życzeniami na ustach. Pierwszy w kolejce był mój brat, a przy nim zajmowała miejsce jego cicha, spokojna dziewczyna. 

- No, siostrzyczko, wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia. - zaczął z uśmiechem. - Jestem pewien, że będziecie żyć długo i szczęśliwie. Matko, jaki ja się sentymentalny przez ten ślub zrobiłem... 

    Zaśmiałam się krótko, po czym przejęłam od niego piękny bukiet i podałam go Lilane, aby mieć wolne ręce.

- Dziękuje, mam nadzieję, że już niedługo będziemy szaleć na twoim weselu! - puściłam do niego oczko i uściskałam serdecznie. On przeszedł, by składać życzenia Adamowi, a ja stanęłam na przeciwko jego dziewczyny. Spojrzała na mnie dziwnie, jakoś tak smutno, ze strachem. Życzyła wszystkiego najlepszego, pocałowała mnie delikatnie w policzek, po czym przesunęła się dalej, aby zrobić miejsce moim rodzicom. 

    Spojrzałam na nią zdezorientowana, lecz już po chwili moja zapłakana rodzicielka mocno mnie do siebie przyciskała. Długo szeptała mi do ucha życzenia, a w moim oku zakręciła się łza. Stanął mi przed oczami obraz pięcioletniej mnie, kiedy to leżałam już w łóżku, a mama młodsza o dwadzieścia lat czytała mi bajki. Mimo że byłam bardzo szczęśliwa, wiedziałam, że ten czas dzieciństwa już nigdy nie wróci. Otarłam szybko mokre oczy wierzchem dłoni, aby nie rozmazać makijażu. Podziękowałam mamie, uściskałam tatę, a potem z uśmiechem wysłuchałam życzeń od państwa Blanc. Było cudownie. A to przecież dopiero początek.

- Adam -



    Nadszedł czas na pierwszy taniec wieczoru, który przysługiwał tradycyjnie Parze Młodej. Z uśmiechem na ustach wprowadziłem Julie na parkiet, który został zrobiony przez dziadka specjalnie dla nas. Były to zwykłe deski, ale zostały tak dokładnie ułożone i tak pięknie pomalowane, że nie było tego praktycznie widać. Położyłem dłoń na talii mojej żony i ująłem delikatnie jej drobną dłoń. Zaczęliśmy tańczyć. 


    Byłem taki cholernie szczęśliwy. Patrzyliśmy sobie w oczy i kołysaliśmy się do rytmu. Była to jedna z moich ulubionych piosenek, jeszcze z czasów, kiedy chodziłem do liceum. Teraz wzruszenie zaczęło we mnie narastać, ale nie chciałem płakać. Nie w najpiękniejszym dniu mojego życia. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Julie w kawiarni w moich dziadków, w życiu nie pomyślałem, że kiedyś wezmę z nią ślub. A teraz? A teraz miałem okazję tańczyć z najpiękniejszą Panną Młodą na świecie. 

- Ślicznie wyglądasz - wyszeptałem jej do ucha, po czym zakręciłem ją delikatnie wokół własnej osi. Uśmiechnęła się do mnie szeroko. - Jak się czujesz z faktem, że od dzisiaj nosisz moje nazwisko?

- Cudownie, panie Durand - wyszeptała, po czym delikatnie pocałowała mnie w nos. Zauważyłem kątem oka, że goście zaczęli robić nam zdjęcia. Uśmiechnąłem się. 

- Będziemy bardzo szczęśliwi - wyszeptała mi do ucha. - Obiecuję ci to.

- Nie musisz. Ja to wiem.

- Julie -

    Byłam okropnie zmęczona, ale szczęśliwa. Przetańczyliśmy dobre dwie godziny w przerwie na kolacje, pocałunek specjalnie dla gości, którzy krzyczeli "gorzko, gorzko!", a teraz nadeszła chwila krojenia tortu. Babcia strasznie się nad nim namęczyła, ale teraz gdy wprowadzała go na oczach wszystkich jej twarz wyraźnie promieniała dumą. Razem z Adamem wstaliśmy i zaczęliśmy głośno klaskać, a po nas wstała również reszta gości. Tort był trzypiętrowy, biały i przystrojony mnóstwem lukrowych gołąbków, serduszek i obrączek. Kilka łez spłynęło mi po policzkach. Byłam taka przeszczęczśliwa. Razem z mężem obeszliśmy stół i z uśmiechem podeszliśmy do cukierniczego dzieła. Babcia wręczyła nam nóż.

- Kto pierwszy? - zaśmiał się Adam, patrząc na mnie i trzymając nóż w ręku. 

- Ty! - odpowiedziałam natychmiast. - Ja nie mam serca, żeby zniszczyć to dzieło sztuki. 

- Obciążasz moje sumienie - zaśmiał się mężczyzna, po czym delikatnie wbił ostrze w najwyższe piętro. Równo i z precyzją odkroił kawałek, po czym położył go na trzymany przeze mnie talerzyk. Goście ponownie zaczęli klaskać. Na zmianę kroiliśmy tort, rozdając go najbliższym. Na koniec przyszedł czas na nas. Adam ukroił kawałek dla mnie, a ja dla niego. 

- Gotowy? - zapytałam zaczepnie, nabierając kawałek na widelec.

- Gotowy - przytaknął z uśmiechem. 

    Nakarmiliśmy się nawzajem, co wzbudziło kolejne wiwaty. Tort był przepyszny. Czekoladowy z nutą wiśni. Pychota. 

      Nagle przy stole wzniósł się dziwny szum i męski głos, proszący kogoś o wodę. Spojrzeliśmy po sobie, po czym odstawiając talerzyki na specjalnym wózku obok tortu, popędziliśmy w tamtą stronę. Aude, dziewczyna Denisa, zwisała z krzesła podtrzymywana jedynie przez mojego przerażonego brata. Była blada jak ściana, a jej oczy były zamknięte. 

- Co się stało? - zapytałam z przestrachem, podchodząc bliżej. Nie było to łatwe, bo cały czas musiałam uważać, aby nie zniszczyć sukienki. 

- Zemdlała - jęknął przerażony Denis, wachlując dłonią swoją ukochaną. - Kochanie, otwórz oczy, co się stało? 

     Po kilku sekundach nerwowego oczekiwania dziewczyna ocknęła się. Popatrzyła na zebranych, którzy pochylali się nad nią z troską, a potem z jej oczu puściły się bolesne łzy. Mój brat natychmiast ją do siebie przygarnął i zaczął gładzić po włosach, nie rozumiejąc o co chodzi. Zerknęłam na Adama. Pokręcił tylko głową z bezradną miną. 

- Bo... Bo ja... - zaszlochała Aude, odsuwając się od Denisa i patrząc mu w oczy. - Jestem... w ciąży...

       Zamarłam, a moja mama wydała zdziwiony okrzyk. Denis patrzył na nią zdezorientowany, ale ja widziałam na jego twarzy coś więcej. 

- Dlaczego mi nie powiedziałaś? - zapytał zmienionym głosem.

- Bałam się - załkała Aude. - Przecież zawsze powtarzasz, że dzieci to tylko kłopot i niepotrzebna nikomu papranina. Przepraszam, Denis, ja... ja naprawdę nie chciałam...

- Wariatko - warknął, patrząc na nią ze łzami w oczach - Nie miałaś czego się bać! Kocham cię. I chcę mieć z tobą dzieci. Wtedy to były żarty. Kocham cię, rozumiesz?! Ponad życie!

     Aude zaszlochała, po czym przytuliła się do niego tak mocno, że aż wbijała mu paznokcie w plecy. On tego nie zauważył. Odwzajemnił uścisk. Ja przytuliłam się do Adama, który bezszelestnie do mnie podszedł. Płakałam wzruszona, widząc jak Liliane również roni łzy, ściskając Michaela za rękę. Moja mam patrzyła na to wszystko z dziwną miną, a tata miał na twarzy szeroki uśmiech. Ktoś zaklaskał parę razy. Inni to podchwycili, ale ja dalej stałam nieruchomo i ze wzruszeniem patrzyłam na młodszego brata, który zaraz miał zostać ojcem. To wszystko minęło tak szybko. Wprost nie do uwierzenia. Adam dalej czule mnie obejmował.

- A kiedy czas na nas? - szepnął, a ja wyczułam, że się uśmiecha.

- Niedługo - powiedziałam, przytulając go mocniej. - Już niedługo.
____________________________________
Cześć! :D

Taki tam Mikołajkowy prezent od mua! Udało mi się w końcu napisać ten rozdział i mam nadzieję, że wyszedł nawet nawet. ^^

W ogóle trudno w to uwierzyć (przynajmmiej mi), ale  ten blog 14.12 obchodzi pierwsze urodzinki, hihi. Jak to szybko zleciało. No cóż, postaram się napisać rozdział na za tydzień, ale znając mnie i to, ile mam czasu, to raczej marzenie ściętej głowy.

Niedługo powinna nastąpić też zmiana szablonu. :)

Pozdrawiam! <3

piątek, 17 października 2014

Rozdział XI

- Julie -

       Przebudziłam się z kolejnej piętnastominutowej drzemki. Przez całą noc przespałam łącznie jakieś dwie godziny. Chociaż może mniej... Czując dreszcz na plecach uchyliłam powieki i spojrzałam w stronę okna. Przez niedosłonięte rolety do sypialni wpadały promienie wiosennego słońca. Westchnęłam z ulgą. Od kilku miesięcy modliłam się o piękną pogodę w tym dniu. Był piąty kwietnia, dzień mojego ślubu z Adamem. Odgarnęłam włosy z czoła i nagle przez moją głowę przemknęła myśl, że po nieprzespanej nocy muszę fatalnie wyglądać. Zerwałam się z łóżka i z przerażeniem pobiegłam do łazienki. Rzeczywiście, pod moimi oczami malowały się sine wory, źle wyglądające z bladą cerą. Westchnęłam, po czym ochlapałam twarz zimną wodą, licząc, że makijaż pomoże zakryć mi tę porażkę.

      Adam na tę jedną noc zamiast spać w naszym mieszkaniu przeniósł się do Michaela. On i Liliane włączyli się w planowanie całej uroczystości równie mocno, jak my. Przyjaciółka zaproponowała, że pomoże mi się przygotować, a Michael, że przypilnuje Adam, aby ten nie podglądał. Zgodnie ze zwyczajem pan młody nie mógł zobaczyć sukni przed ślubem. Msza miała odbyć się w pobliskim kościele, a wesele w kawiarni państwa Blanc. Wiem, że mała kawiarenka to może marne miejsce do wyprawiania wesela, ale oboje zgodnie stwierdziliśmy, że nam to wystarczy. Oprócz moich rodziców, brata, dziadków Adama, Liliane, Michaela i naprawdę najbliższej rodziny, nie miało być nikogo. Razem wychodziła trochę ponad trzydzieści osób. Państwo Blanc, po usłyszeniu tej radosnej nowiny sami zaproponowali swój lokal. Powiedzieli, że chcą wnukowi wyprawić naprawdę wyjątkowe wesele. Dopiero niedawno dowiedziałam się więcej o przeszłości narzeczonego. Dziadkowie wychowali go po tym, jak matka zginęła w wypadku samochodowym, a ojciec zostawił ich dwa lata wcześniej przed tą tragedią. Bardzo przeżyli śmierć córki, ale zgodnie postanowili, że wychowają jej trzyletniego wówczas syna. Adam mówił, że nie pamięta wizerunku matki, ale w głowie utknęło mu to, jak pieszczotliwie go nazywała. "Moje malutkie słoneczko." Kiedy opowiadali mi tę historię siłą powstrzymywałam łzy. 

      Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Podskoczyłam jak oparzona, wyrwana ze swoich rozmyślań. Nie naturalnym truchtem pobiegłam otworzyć drzwi. W biegu uświadomiłam sobie, że oprócz za dużej koszulki i bielizny nie mam nic na sobie. Spojrzałam przez wizjer, po czym odetchnęłam z ulgą. Liliane stała przed drzwiami, radośnie uśmiechnięta, trzymając w obu rękach dwie duże torby. Odkręciłam zamek i nacisnęłam klamkę. Spojrzałam rozpaczliwie na przyjaciółkę, która na mój widok zacmokała niezadowolona. 

- Oj, oj, ktoś tu chyba zarwał noc - powiedziała, wchodząc ze swoimi tobołami do środka. Postawiła je na ziemi, przytuliła mnie szybko i odsunęła, oceniając mój wygląd. 

- A dziwisz mi się? - jęknęłam, przeczesując palcami skołtunione włosy. - Spałam może godzinę.

- Ech, mam nadzieję, że dam radę coś z tobą zrobić. W innym wypadku Adam weźmie nogi za pas i już go więcej nie zobaczysz. - Odwiesiła cienki płaszczyk na wieszak, po czym dodała:

- Piękna pogoda dzisiaj. Zgrzałam się lekko, ale już nie miałam ręki, żeby zdjąć okrycie wcześniej. 

       Jej wypowiedź średnio do mnie dotarła. Z przerażeniem wpatrywałam się w torby, które przytachała. Uchwyciła moje spojrzenie, zdejmując botki. 

- Co tak patrzysz? - Zaśmiała się. - Nie bój się, kosmetyki nie gryzą.

- To ty tu masz kosmetyki? - zapytałam ledwo słyszalnie. Nigdy nie cierpiałam się stroić, stresowało mnie to i irytowało. A dzisiaj nie dość, że miałam dojść do ołtarza w wysokich szpilkach, białej sukni i ciągnącym się welonie, obserwowana przez wszystkich, to jeszcze to... 

- Z tego, co wiem, ty nie masz tego tyle, więc zabrałam wszystko, co miałam. Łącznie z akcesoriami do włosów. Jadłaś już coś? - odrzekła Liliane, idąc do kuchni. Posłusznie podreptałam za nią. 

- Nie. Przed chwilą wstałam. - odpowiedziałam, uświadamiając sobie, jak bardzo byłam głodna. Sięgnęłam szybko po kawałek wczorajszej bułki, ale gdy zaczęłam ją żuć, zrobiło mi się niedobrze. Wyplułam ją do kosza, obserwowana przez przyjaciółkę.

- Nie dam rady. Stanie mi w gardle, za bardzo się stresuje - wyjaśniłam, biorąc łyk soku pomarańczowego. Kobieta uniosła brwi, po czym powiedziała:

- Dobra, skoro nie jesz, to zapraszam pod moje skrzydła. Mam tylko kilka godzin, żeby zrobić z ciebie anioła, więc wolałabym ich sobie nie odbierać. - Zatarła ręce i uśmiechnęła się łobuzersko. Zwiesiłam głowę, po czym podążyłam do łazienki. 

- Adam -

        Siedziałem jak na szpilkach i nerwowo podrygiwałem nogą. Wszystko we mnie wrzało ze zdenerwowania. Do wyjścia z domu Michaela zostało piętnaście minut. Pod budynkiem miał czekać na nas biały, wynajęty mercedes, którym mieliśmy pojechać do kościoła. Na początku uważałem go za zbędny, ale później zadałem sobie pytanie jak ze świątyni dostaniemy się do kawiarni i postanowiłem przeznaczyć na niego swoją ostatnią pensję. Julie nic nie wiedziała. I w sumie może dobrze. Ona miała dotrzeć do kościoła razem z rodzicami, a Liliane zabrać z Denisem, bratem Julie, i jego dziewczyną. Ojciec mojej ukochanej stanowczo wyraził życzenie, aby miał możliwość zaprowadzenia pierworodnej do ołtarza, dlatego nie jechaliśmy do świątyni razem. 

- Gotowy? - zapytał dziarsko Michael, wychodząc ze swojego pokoju. Miał już na sobie nowiusieńki garnitur. Ja swój włożyłem godzinę temu. 

- C-Co? - zapytałem nieprzytomnie, przenosząc na niego roztargnione spojrzenie. - A tak, tak...

- Wszystko gra, stary? - zapytał zdziwiony mężczyzna. - Wyglądasz jakbyś szedł na stypę, a nie na własny ślub. 

- Nie denerwuj mnie, bo dzisiaj nad sobą nie panuje. - warknąłem, idąc na przedpokój. Nie chciałem, aby ktokolwiek widział, jak bardzo się stresuje.

- Julie -

- Nie kręć się tak! - powiedziała Liliane, strzepując mi jakiś paproszek z sukni. 

     Czuję jakbym miała zaraz zemdleć i drżę ze strachu, a ona mi każe się nie ruszać! Nie miałam nawet żadnej odpowiedzi w głowie. Spojrzałam w lusterko, które wisiało w moim przedpokoju. W osobie patrzącej na mnie z jawnym przerażeniem w oczach, nie mogłam odnaleźć siebie. Przerażało mnie to jeszcze bardziej. Nieskazitelna cera, oczy obramowane czarnymi, dolklejanymi rzęsami, pełne, błyszczące usta... Ratunku, gdzie ja jestem?! Do tego włosy związane zostały w luźnego, artystycznego koka. Liliane usztywniła go ogromną dawką lakieru, a ja naprawdę nienawidziłam tego świństwa.

- Twoi rodzice już są! Denis też! - Usłyszałam z kuchni głos przyjaciółki, która poszła czatować przez okno. - Lecimy!

      Zadrżałam. Spojrzałam na kobietę, która wróciła do przedpokoju i właśnie wręczała mi bukiet białych róż. Przełknęłam głośno ślinę, po czym wzięłam kwiaty. Liliane ustała przy lustrze zakładając żakiet. Prezentowała się przepięknie. Miała na sobie granatową sukienkę do ziemii i czarne szpilki. Włosy zostawiła rozpuszczone, ówcześnie robiąc na nich delikatne sploty.

- Gotowa? - zapytała, otwierając przede mną drzwi. Skinęłam głową. Na nic więcej nie było mnie stać.

       Droga do samochodu, jak i sama jazda, docierała do mnie z lekkim opóźniniem. Czułam się jak we własnym śnie. Ledwo słyszałam rodziców, którzy komplementowali mój strój.Mama i tata byli ludźmi około sześćdziesiątki, mama późno zaszła ze mną w ciążę. Denis urodził się cztery lata po mnie. Zanim przeniosłam się do Paryża, aby pracować i studiować, mieszkałam z rodziną w małym domku oddalonym spory kawałek od Miasta Miłości. Właściwie nigdy nie mieliśmy jakoś szczególnie dużo pieniędzy. Czasami bywało tak, że musieliśmy zacisnąć pasa, aby przetrwać kryzys. Tata pracował jako robotnik na budowach, a mama uczyła francuskiego. Po moich narodzinach zrezygnowała z pracy i zajęła się domem. Potem na świat przyszedł mój roztrzepany braciszek, z którym było sporo kłoptów, gdy był jeszcze nastolatkiem. Dwa lata temu poznał swoją obecną dziewczynę, co pozwoliło mu się jakoś ustatkować. Mama wróciła do pracy, aby pomóc tacie, ja z Densiem dołączyliśmy się do wydatków i wszystko się unormowało.

      Słysząc łkanie mamy, zaczęłam przypominać sobie czasy, kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką. Uśmiechnęłam się rozczulona do swoich wspomnień, uświadamiając sobie rzecz, od której w dzieciństwie strasznie się wypierałam. Dzisiaj wychodziłam za mąż, zakładałam swoją własną rodzinę... Czułam się z tym strasznie dziwnie, ale jednocześnie wiedziałam, że dziecięca beztroska i wieczna zabawa dawno już minęły. Za niedługo być może, sama będę wychowywała własne dzieci i postaram się to zrobić tak, jak moi rodzice wychowali mnie.
   

      Samochód zatrzymał się. Skupiłam wzrok na obrazku za oknem. Po Kościołem zebrali się już wszyscy goście. Przy samych drzwiach stali dziadkowie Adama, a za chwilę także i moi. Oboje wyglądali na wzruszonych, a gdy zobaczyli pojazd zaczęli wesoło do mnie machać. Posłałam im najszczerszy uśmiech na jaki było mnie stać w tamtej chwili. Powoli, starając się nie ubrudzić sukni, wysiadłam z samochodu przyjmując pomocną rękę taty. Obok nas zatrzymał się samochód Denisa. Lilianne wysiadła i pospiesznie poprawiła mi welon. Chodnik zaczął falować mi przed oczami. Mama pocałowała mnie w policzek i razem z synem oraz jego dziewczyną podążyła do wnętrza świątyni, a za nią ruszyli pozostali goście. Ojciec z rozczulonym uśmiechem ofiarował mi ramię. Ujęłam je, starając się, aby z mojej twarzy nie dało się wyczytać targającyh mną emocji. Liliane ujęła welon, ona i Michael zostalo poproszeni na świadków. Ustawiliśmy się przed wrotami Kościoła, czekając na pierwsze dźwięki marszu weselnego Mendelsona. Starałam się dojrzeć Adama, ale w środku panował półmrok i niewiele widziałam.

      Nagle dało się słyszeć pierwsze nuty wydobywające się z organów. Odetchnęłam głęboko, zachwiałam się na wysokich obcasach, po czym łapiąc równowagę, ruszyłam przed siebie po czerwonym, długim dywanie. Szliśmy powolnym, elastycznym i dopasowanym do muzyki krokiem. Cały czas patrzyłam pod nogi, aby się nie potknąć oraz nie widzieć przyglądających mi się gości. W pewnej chwili zauważyłam, że rzędy ławek skończyły się. Odważyłam się podniwść wzrok. Adam stał po lewej stronie księdza i uśmiechał się do mnie tym swoim uśmiechem, w którym zakochałam się prawie rok temu. Tata ujął moją dłoń, po czym podał ją mojemu ukochanemu w znanym od lat, symbolicznym geście. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie, a ja podtrzymywana jego ramieniem pokonałam ostatni, dzielący nas schodek. Moją twarz rozjaśnił uśmiech.

      Kapłan rozpoczał Mszę. Słuchałam go tylko powierzchniowie, czekając zniecierpliwona na składanie przysięgi. Adam wpatrywał mi się w oczy, nawet na chwilę nie odwracając wzroku. W końcu nadeszła tak długo oczekiwana przeze mnie chwila.

- Ja, Adam, biorę sobie ciebie Julie za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i wszyscy Święci. - powiedział zdecydowanym, donośnym głosem. Mimo tego, widziałam, że w nim też buzują emocje. Jego brązowe oczy błyszczały, a policzki były lekko zaczerwioenione. Odetchnęłam głeboko, i ściskając jego dłoń, wyszeptałam:

- Ja, Julie, biorę sobie Ciebie, Adamie za męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i wszyscy Święci.

   Uśmiechnął się do mnie po raz kolejny, a dla mnie wszyscy inmi zniknęli. Patrzyłam na jego rozpromienioną twarz z zachwytem i miłością. Przed oczami stanęło mi ten momemt, kiedy poznaliśmy się w kawiarni. Wtedy jeszcze nie pomyślałam, że niecały rok później staniemy razem na ślubnym kobiercu.

    Nadszedł czas na nałożenie obrączek. Obojgu nam strasznie trzęsły się dłonie. Poprzysięgłam sobie wtedy, że nigdy jej nie zdejmę. Niektórzy po kilku miesiącach rzucali je w kąt, uznając za niewygodne. Ja miałam ten mały złoty krążek za symbol naszej miłości, który miał pozostać na moim palcu już na zawsze.

- Możesz pocałować żonę. - Tylko tyle usłyszałam z wypowiedzi uśmiechniętego kapłana.

    Adam przyciągnął mnie delikatnie do siebie, a ja opuściłam dłoń, w której trzymał bukiet. Zetknęliśmy się nosami, śmiejąc się do siebie z radości. Goście zaczęli klaskać. Mężczyzna musnął delikatnie moje wargi, a ja odwzajemniałam pocałunek. Poczułam ciepło rozlewające się po ciele. Adam był mój. I już nic nie miało prawa tego zmienić.
____________________________
Hej! ;*

Ojeju, jak mnie tu dawno nie było! Kurcze! To wręcz niewybaczalne... Przepraszam, ale powodu chyba podawać nie muszę. Musiałam znowu przywyknąć do porannego wstawania i mówię Wam... masakra.

Ale teraz! Ogarnęłam się, przyzwyczaiłam i postaram się, aby przynajmniej raz w miesiącu na każdym z blogów pojawił się rozdział. ^^

Zaległości zaraz lecę nadrabiać!

Pewnie zdziwicie się, że w ostatnim rozdziale Adaś się oświadczał, a tu już ślub, ale już na początku stwierdziłam, że nie będzie to długie opowiadanis i takie rozdrabnianie się jest mi niepotrzebne. ;)

Do zobaczenia, trzymajcie się! <3

PS. Ta piosenka to nie jest marsz Mendelsona, ale jest przepiękna i myślę, że pasuje. ^^

sobota, 30 sierpnia 2014

Rozdział X

- Adam - 

    Wszedłem do mieszkania w surowym stanie. Julie wsunęła się za mną, ściskając mnie kurczowo za rękę. Obejrzałem się na nią z uśmiechem. Tutaj miało być nasze wspólne gwiazdko. Odkąd zaczęliśmy ze sobą chodzić, minęły już cztery miesiące. Czułem, że z nią jestem szczęśliwy, jak jeszcze nigdy wcześniej. Mimo początkowych nieporozumień tworzyliśmy zgraną parę. Kilka tygodni temu postanowiliśmy, że zamieszkamy razem. Nie chcieliśmy jednak wybierać po między moim mieszkaniem, a mieszkaniem kobiety. Oboje zgodnie stwierdziliśmy, że swoje wspólne życie musimy zbudować od podstaw, zaczynając od własnego gniazdka. 

- I jak? - mruknąłem, rozglądając się po białych ścianach. 

       Mieszkanie, które właśnie kupiliśmy znajdowało się nie daleko mojego starego. Stąd również był cudowny widok na wieżę Eiffla, co bardzo mnie cieszyło. Na początku Julie trochę się bała, że jest za drogie i za duże jak na naszą dwójkę, ale ja uważałem, że cena wcale nie była tak okropnie wysoka. A co do tego, że jest za duże, nie wypowiadałem się. Na razie była nas tylko dwójka... Mieliśmy do dyspozycji trzy spore pokoje, ogromną kuchnię, łazienkę, korytarz i bardzo duży balkon. Z niego najlepiej było widać mój ulubiony, francuski zabytek. 

- Cudnie! - wyszeptała szatynka, wodząc wzrokiem po pomieszczeniu. Po długiej rozmowie pozbyła się wszelkich obaw. Teraz zaśmiała się głośno i pociągnęła za rękę.

- Tu będzie salon! - zawołała, wbiegając do pomieszczenia, z którego było wyjścia na balkon. - Tam postawimy taką piękną, dużą komodę... O! Tutaj można wydzielić miejsce na jadalnie! Wstawić stół krzesła.

- Dobry pomysł - zgodziłem się, po czym teraz ja pociągnąłem ją za rękę. - A tu będzie nasza sypialnia. 

    Wpadliśmy do kolejnego pomieszczenia, które były rozmieszczone estetycznie przy długim korytarzu. Oczami architekta widziałem to mieszkanie już po remoncie. Było cudowne. Teraz z łobuzerskim uśmiechem na ustach zerknąłem na Julie.

- Podoba ci się? - zapytałem, opierając policzek o jej czubek głowy. Przytuliła się do mnie, po czym odpowiedziała:

- Bardzo - Uniosła głowę, a ja cmoknąłem ją w nos. - Adaś, a co zrobimy z trzecim pokojem? 

- Hm - Udałem, że się zastanawiam. - Wiesz, to już wyjdzie w praniu. 

    Roześmialiśmy się. Staliśmy w drzwiach pomieszczenia, obejmując się i wodząc wzrokiem po ścianach.

- Wiesz co? - zaczęła kobieta ponownie, tym razem zmartwionym głosem. - Na mieszkanie wydaliśmy już majątek. Oboje wynajmowaliśmy swoje stare mieszkania, więc wiadomo, że nie będzie czegoś takiego, jak pieniądze ze sprzedaży. Na meble i resztę jeszcze starczy, ale... Przecież firmy, które robią coś takiego są strasznie drogie. Jak my to wyremontujemy? 

- Nie przejmuj się - odpowiedziałem po krótkim namyśle. - Sami je wyremontujemy! 

- Co? - zapytała zszokowana i spojrzała na mnie ze zdziwieniem. - Jak to sami?

- Normalnie! - zaśmiałem się. - Spokojnie, damy radę. Jutro zabieram cię na randkę w bardzo interesujące miejsce.

- Tak? - dopytywała szatynka. - Gdzie? 

- Do sklepu budowlanego! 

     Ponownie zaczęliśmy się śmiać, a ja już teraz wiedziałem, że przyszłe dni będą cudowne. 

Następnego dnia

       Szliśmy za rękę w kierunku jednego z najbliższych sklepów z rzeczami potrzebnymi nam do remontu. Chcieliśmy już dzisiaj wszystko wybrać, żeby od jutra już się wziąć do roboty. Była sobota, obojem mieliśmy wolne, więc mogliśmy poświęcić cały dzień na małą zabawę z dobieraniem farb. Zadzwoniłem wcześniej do Michael'a, by podjechał później samochodem pod sklep i pomógł nam to wszystko zabrać. Strasznie się cieszyłem, że ściany w mieszkaniu były zatynkowane, a podłogi już położone. Oszczędziło nam to dodatkowej pracy.

- Masz już jakieś wyobrażenie? - zapytałem z zainteresowaniem patrząc na szatynkę.

      Listopadowe powietrze było wilgotne i ciężkie. Deszcz wprost wisiał w powietrzu, a na mokrych liściach przyklejonych do chodnika, szło się wyłożyć. Mimo to wolałem to niż gorące lato. Przynajmniej było czym oddychać.

- Hm... Nawet mam. - roześmiała się z namysłem Julie. - Ale nie wiem, co wyjdzie z tego wyobrażenia, jak zobaczę te wszystkie dostępne kolory. 

- Ja wiem tylko, że nie chcę mieszkać w ciemnicy - zażartowałem. - Wolę jaśniejsze kolory.

- Ja też! - przytaknęła ochoczo dziewczyna. - W salonie myślałam nada jakimś beżem. Z brązowymi akcentami wyglądałby świetnie. 

- No w sumie - zastanowiłem się. - Jak brąz zastąpilibyśmy jasną zielenią też byłoby ładnie. Ale to się jeszcze zobaczy. 

        Weszliśmy do ciepłej hali. W środku było pełno ludzi, co powodowało, że w pomieszczeniu było strasznie duszno. Rozpiąłem guziki płaszcza, kątem oka rejestrując, że Julie zdejmują kurtkę i przewiesza ją sobie przez ramię.

- To co? - zapytałem, obejmując ją ramieniem. - Ruszamy na podbój świata?

    Szatynka roześmiała się, po czym pokiwała głową.

- Ruszamy. 

- Julie -

        Związywałam włosy w kitkę, aby nie ubrudzić ich przy malowaniu. W mieszkaniu spędzaliśmy już czwarty dzień. Po pracy, co prawda nie mieliśmy tyle siły i czasu, ale zawsze coś domalowaliśmy. Na chwilę obecną został nam salon, korytarz i pokój niewiadomego przydzielenia. 

- Adam? - zawołałam z uśmiechem. 

- Mmm? - usłyszałam z salonu. Obecnie znajdowałam się w naszej sypialni i przebierałam w ciuchy, które przeznaczyłam na remont.

- Kocham cię, wiesz? - Uwielbiałam to mówić.

      Podążyłam do pomieszczenia, w którym znajdował się mężczyzna. Malował jedną ze ścian specjalnym wałkiem, ale kiedy weszłam odwrócił głowę i odpowiedział:

- Ja ciebie też. - Przesłałam mu całusa, a on uśmiechnął się łobuzersko. - A teraz chodź tu i się nie podlizuj, trzeba w końcu to skończyć. 

- No wiesz! - Udałam obrażoną, po czym po ciuchu wzięłam z ziemi pędzel. Umoczyłam go lekko w farbie i zbliżyłam się do chłopaka. - Ja ci wyznaję miłość, a ty mi mówisz, że się podlizuję! 

       Ochlapałam mu plecy farbą, po czym roześmiałam się głośno. Zdezorientowany odwrócił się i patrząc na mnie, zawtórował mi. Zeskoczył ze stołka, po czym zaczął mnie gonić z wałkiem w ręku. Piszczałam głośno, starając się uciec, ale dopadł mnie w łazience. Zrobił mi szlaczek na policzku, a ja nie mogłam powstrzymać śmiechu.

- Tak chcesz się bawić? - zamruczał, smarując mnie dalej beżową farbą. Brzuch zaczął mnie boleć od śmiechu, nie miałam siły mu się wyrwać. Zamiast tego, na oślep mazałam mu ubranie swoim pędzlem. 

- Dobry, starczy, poddaję się! - wykrztusiłam, słysząc jak Adam się śmieje. Odsunęliśmy się od siebie i zmierzyliśmy się nawzajem wzrokiem. Ponowienie zaczęliśmy się śmiać.

- Chodź, idziemy kończyć. - powiedział zdyszany szatyn, po czym pociągnął mnie z powrotem do salonu.

Kilka godzin później

          Siedzieliśmy na podłodze, opierając się o siebie plecami i popijając herbatę z termosu, ocenialiśmy efekty naszej pracy. Na moje oko odwaliliśmy kawał dobrej roboty. Ugryzłam kawałek kanapki, które zabraliśmy do zjedzenia, po czym mój wzrok powędrował do okna. Wieża Eiffla jaśniała z daleka... Poderwałam się z podłogi, otrzepując spodnie. 

- Co robisz? - zapytał zaciekawiony Adam, chrupiąc kawałek zielonego ogórka. 

- Gaszę światło - odpowiedziałam z uśmiechem. Jak powiedziałam, tak zrobiłam, po czym po omacku wróciłam na swoje miejsce. Oparłam się wygodnie o chłopaka, a on oparł głowę na moim ramieniu. 

- Jestem wykończony - wymruczał, a ja usłyszałam jak głośno ziewa. 

- Ja też. - odrzekłam, gładząc go niezdarnie po włosach wygiętą ręką. - Ale jestem z nas dumna. 

        Adam roześmiał się.

- A kto by nie był. Radzimy sobie lepiej, jak nie jedna firma budowlana! 

        Zawtórowałam mu, po czym zmieniłam pozycję i na czworakach przeszłam do kolan szatyna. Usiadłam na nich, po czym przytuliłam się do niego mocno. Odwzajemnił uścisk, wtulając twarz w moje włosy. Po chwili, oderwałam się od niego i delikatnie musnęłam ustami jego wargi. Poczułam pod nimi jak się uśmiecha. Całowaliśmy się powoli, lecz długo. Kiedy w końcu się od siebie odsunęliśmy, nasze spojrzenia powędrowały za okno na Wieżę Eiffla. Migotała z daleka tysiącem małych światełek...

     Nagle poczułam, jak Adam sięga po coś do kieszeni. Zwróciłam na niego roztargnione spojrzenie. Jego sylwetkę i twarz oświetlał księżyc oraz światełka z naszego kochanego zabytku. Spojrzałam na to, co trzymał w dłoni i zakryłam usta dłonią.

- Skąd go masz? - wyszpetałam z zachwytem, patrząc na cudowny pierścionek z trzema malutkimi diamencikami.

-  Od babci. - odrzekł szatyn, patrząc mi w oczy. - Noszę go już od dawna. Czekałem na odpowiednią chwilę. Chciałem dać ci go już po remoncie, zrobić jakąś wielką kolację przy świecach, ale... Chyba zaczarowała mnie to chwila.

       Uśmiechał się, ale jego oczy pozostawały poważne. Słuchałam go z zapartym tchem nie wierząc w to, co się działo.

- Wyjdziesz za mnie? - zapytał  drżącym głosem. - Kocham cię jak nikogo innego.

- Tak. - wyszeptałam, śmiejąc się cicho. - Też cię kocham.

     Uszczęśliwiony szatyn włożył mi pierścionek na palec. Wyciągnęłam dłoń przed siebie, patrząc na nią przez łzy. Małe diamenciki migotały wesoło w blasku jasnych świateł. Zapamiętałam tę magiczną chwilę już na zawsze.
____________________________________
Hej! ;*

Ha, prawie się wyrobiłam! Gdybym dodała rozdział dwie godziny temu, byłoby równe dziesięć dni. Nie udało się, ale i tak jestem z siebie dumna. :D
Teraz będę zmuszona porzucić swój schemat dziesięciu dni. ;( Muszę poważnie zająć się szkołą, trzecia gimnazjum to ciężka rzecz. Ych, nie wyobrażam sobie tego...

Rozdział na Harry'ego ukaże się już za kilka dni, tak samo jak na Ducha, a dalej nie wiem, co i jak. Postaram się dodawać jak najczęściej. ;*

Jak widzicie, u Adasia i Julie też sielanka i oświadczyny. :D Ale ja ostatnio jestem łasakawa! xd
Osobiście, uwielbiam ten rozdział. ♥
Jest taki... zwyczajny. :)

Dziękuję ślicznie za każdą opinię! ^^

Do zobaczenia! <3

PS. Nowy zwiastun wykonała Lilly. ;* Zajrzyjcie do odpowiedniej zakładki i powiedzcie, co sądzicie. ;)

wtorek, 19 sierpnia 2014

Rozdział IX

- Adam -

       Przez moją podświadomość zaczęło przedzierać się irytujące pikanie budzika. Uniosłem głowę znad poduszki, klnąc pod nosem na złośliwe urządzenie. Do mojego pokoju wpadały promienie słońca, które już dawno wzeszło. Z potężnym ziewnięciem wziąłem telefon, aby wyłączyć irytującą pobudkę. Spoglądając na wyświetlacz zauważyłem, że już po dziesiątej. Mato kochana, ile ja włączyłem tych drzemek?! Zerwałem się z łóżka i już chciałem panikować, gdy uświadomiłem sobie, że przecież była sobota. Odetchnąłem głęboko, po czym przeciągnąłem się. Dzień zapowiadał się obiecująco. Najpierw słodkie leniuchowanie, a potem wyprawa do wesołego miasteczka razem z Julie.

      Uśmiechając się pod nosem podszedłem do okna i otworzyłem je na szeroko. Wychyliłem się lekko spoglądając na ludzi wędrujących po chodniku. W dzieciństwie uwielbiałem patrzeć na innych i wyobrażać sobie, gdzie mogę iść i dlaczego. Nie zawsze wymyślałem "normalne" cele ich podróży. Czasami wysyłałem ich do miejsc z bajek bądź filmów. Kiedyś wymyśliłem, że jedna pani, która niosła jakieś kolorowe pudełko pod pachą, idzie na obiad do Myszki Miki. Parsknąłem śmiechem, zastanawiając się skąd dzieci biorą takie niestworzone pomysły. Uniosłem głowę, a mój wzrok padł na największą ozdobę Paryża. Kochałam to mieszkanie za to, że codziennie mogłem podziwiać Wieżę Eiffla. Popatrzyłem na nią jeszcze przez chwilę, po czym wycofałem się w głąb pokoju, pozostawiając okno otwarte.

       Przeczesałem włosy dłonią i zastanowiłem się, od czego zacząć dzień. Po chwili stwierdziłem, że warto byłoby zjeść jakieś śniadanie. Wiedziony tą myślą poszedłem do kuchni. Postanowiłem usmażyć sobie jajecznicę. Po zjedzonym posiłku podążyłem do łazienki, aby się ogarnąć. Szybki prysznic zawsze działał na mnie odświeżająco. Założyłem beżowe szorty do kolan i białą koszulkę, po czym z mokrymi włosami udałem się na kanapę. Miałem zamiar spędzić ten dzień, nie robiąc kompletnie nic.


- Julie -

              Szłam wesoło przez miasto uśmiechając się do przypadkowo mijanych osób. Od rana znajdowałam się w jakiejś niewytłumaczalnej euforii. Odkąd tylko wstałam, miałam ochotę śpiewać. Założyłam na siebie jakieś przypadkowe ubrania, po czym wyszłam z domu na szybkie zakupy. Po dłuższym zastanowieniu doszłam do wniosku, że wszystko w końcu się ułożyło. Liliane pogodziła się z Michael'em, wytłumaczyła mu, że przecież Mickey to dziecko jej siostry. Mężczyzna przeprosił ją za nieporozumienie, po czym padli sobie w ramiona. To mniej więcej wywnioskowałam z wypowiedzi przyjaciółki. O więcej nie pytałam, bo była za bardzo podniecona. 

         Do tego... Moje relacje z Adamem były coraz lepsze. Ostatnie tygodnie bardzo nas do siebie zbliżyły. Staraliśmy się spotykać codziennie, a jeśli nie wychodziło, rozmawialiśmy przez telefon bądź pisaliśmy sms'y.
Dzisiaj spotykaliśmy się o szesnastej, aby spędzić miłe chwile w wesołym miasteczku. Może i byliśmy na to za starzy, ale przecież kto nam zabroni? Uśmiechając się szeroko weszłam do pierwszego z brzegu spożywczaka. Kupiłam wszystko, czego było mi potrzeba, po czym postanowiłam, że dzisiaj muszę ładnie wyglądać. Nie wiem dlaczego tak nagle przyszło mi to do głowy, ale czułam, że dzisiaj zdarzy się coś niezwykłego. 

     Prawie podskakując, skierowałam się w stronę domu. Słońce przygrzewało, a chmury powoli płynęły po błękitnym niebie. Wymarzona pogoda na dobrą zabawę. 

Kilka godzin później

      Stanęłam przed szafą pełną ubrań zawinięta w ręcznik z turbanem na głowie. Przed chwilą wyszłam z łazienki, a teraz czekało mnie najtrudniejsze zadanie. Wybór stroju. Założyłam ręce na piersi i zaczęłam mierzyć wzrokiem poszczególne elementy mojej garderoby. Po pół godzinie takiego stanie, nogi zaczęły mnie już boleć. Z westchnieniem zdjęłam ręcznik z prawie suchych włosów i rzuciłam go na łóżko. Przeczesałam włosy palcami... Mam! Nagle mnie olśniło. Rzuciłam się w kierunku szafy, po czym zdjęłam z wieszaka sukienkę, którą kupiłam niedawno. Znajdowały się na niej małe różyczki, które sprawiały, że wydawała się być czerwona, choć miała prześwity białego. Sięgała mi prawie do kolan, a rękawki miała przed łokcie. Do tego dekolt nie był zbyt duży, więc dla mnie w sam raz.

       Zadowolona z pomysłu założyłam czystą bieliznę, wybrany strój, po czym poszłam do łazienki, by zająć się fryzurą i makijażem. Hmm... Nie chciałam wyglądać zbyt wyzywająco. Rozczesałam włosy, po czym stwierdziłam, że miło będzie nadać im trochę objętości. Użyłam pianki, a potem wzięłam okrągłą szczotkę i za pomocą suszarki, zaczęłam je trochę podkręcać. Po kilku minutach efekt był nawet zadowalający. Utrwaliłam fryzurę lakierem, po czym zabrałam się za makijaż. Chciałam, by był jak najbardziej delikatny. Użyłam jasno różowego cienia do powiek, eyelinera, maskary i błyszczyka. Przeglądając się w lustrze stwierdziłam, że naprawdę mi się podoba. Z uśmiechem spryskałam się jeszcze ulubionymi perfumami, po czym wyszłam z łazienki. 

        W korytarzu założyłam sandały na niewysokim koturnie, wzięłam torebkę i sweterek na wszelki wypadek, by po chwili wyjść z domu. Przekręciłam zamek w drzwiach i zeszłam po schodach. Znalazłam się na chodniku, po czym zaczęłam iść w umówione miejsce. Nagle poczułam, że ktoś puka mnie w ramię. Z zaskoczeniem się odwróciłam, a moje serce od razu przyspieszyło. Uśmiechnęłam się szeroko, patrząc na Adama, który trzymał w dłoni piękną, czerwoną różę. 

- Cześć, Julie! - powiedział, po czym jak zawsze pocałował mnie w rękę. Zarumieniłam się, ale mimo to nie przestawałam logicznie myśleć. - To dla ciebie.

      Wzięłam podawany mi kwiat, po czym odpowiedziałam zaskoczona:

- Och, dziękuję, nie musiałeś! - Na te słowa tylko się roześmiał, po czym ujął moją rękę. Zaczęliśmy iść przed siebie.

- Nie musiałem, ale chciałem. Z resztą wyglądasz dzisiaj tak pięknie, że nawet sto takich róż traci przy tobie urodę. - Spojrzał mi w oczy. Dojrzałam w nich ciepło i...

- Przesadzasz. - zaśmiałam się, czując, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. - Nie mieliśmy spotkać się przy twoim mieszkaniu? Stamtąd jest znacznie bliżej do wesołego miasteczka.

- Mieliśmy, ale moje nic nie robienie zamieniło się w czczą nudę, więc postanowiłem, że po ciebie przyjdę.

        Dopiero teraz przyjrzałam mu się uważniej. Miał na sobie jasne dżiny i białą koszulę. Podwinął rękawy do łokci, a dwa pierwsze guziki zostawił rozpięte. Jego lekko zmierzwione włosy opadały delikatnie na lewą stronę czoła, a mało widoczny zarost dodawał mu męskości. Westchnęłam mimowolnie, po czym powąchałam różę. Uwielbiałam zapach tych kwiatów.

- Naprawdę jeszcze raz bardzo ci dziękuję. - powiedziałam, uśmiechając się. - Jak ci minął dzień?

      Zaczęliśmy rozmawiać o tym, co dzisiaj robiliśmy. Później konwersacja zeszła na plany przyszłych dni. Myśleliśmy nad tym, by wyskoczyć gdzieś na miasto. Oboje mieliśmy dość miejskiego gwaru. Rozmawiając, żartując i śmiejąc się, dotarliśmy na miejsce. W wesołym miasteczku było pełno ludzi, a najwięcej rodzin z dziećmi. 

- Zobacz! - zawołał Adam, wskazując na karuzelę, która akurat się kręciła. Szczerze? Obracała się bardzo szybko. Bardzo, bardzo szybko. 

- Idziemy na to? - zapytał, patrząc na mnie z błyskiem w oku. Zawahałam się. Szczerze? Strasznie się bałam.

- Jasne! - zawołałam, starając się uśmiechnąć. Poszliśmy kupić bilety, po czym czekaliśmy aż maszyna się zatrzyma. Ustawiliśmy się w kolejce, a ja czułam, że zaraz umrę ze strachu. Naprawdę cholernie się bałam wejść na to diabelstwo. Ale... Raz się żyję, prawda?

     W końcu nadeszła ta chwila. Mój towarzysz cały czas wesoło coś opowiadał, idąc w kierunku karuzeli, ale ja tylko potakiwałam i starałam się wyglądać w miarę normalnie.Oddaliśmy bilety panu, który obsługiwał maszynę, po czym zajęliśmy miejsca. Zaczął boleć mnie brzuch. 

- Ale będzie fajnie! - ekscytował się Adam, rozglądając naokoło. Nagle spojrzał na mnie. - Czekaj... Boisz się? 

      W jego głosie nie było słychać drwiny. Wyczułam tylko troskę i opiekuńczość. Zrobiłam głupią minę, po czym odrzekłam:

- Tak...troszeczkę! Ale to nic.

- Jesteś pewna? Może chcesz zejść? - dopytywał, oglądając się na faceta, który właśnie podążał, aby uruchomić maszynę.

- Nie, nie, spokojnie! - odpowiedziała, biorąc go za rękę. - Wszystkiego trzeba w życiu spróbować, nie?

     Uśmiechnęłam się, tym razem szczerze. Strach jakoś powoli mnie opuszczał. Adam pokiwał głową, przyglądając mi się. Poczułam drgnienie. Ruszyło. Najpierw zaczęliśmy obracać się powoli. Szczerze? Jakoś nieszczególnie się bałam. Wręcz przeciwnie, byłam coraz bardziej szczęśliwa. Potem urządzenie przyspieszyło. Usłyszałam krzyki innych pasażerów, ale sama zaczęłam się śmiać. Uniosłam ręce, nie wypuszczając dłoni Adama. Usłyszałam, że śmieje się razem ze mną. Wszystko co miałam przed oczami, zamieniło się w jeden kolorowy wir, ale ja z zaskoczeniem stwierdziłam, że nawet mnie nie mdli. 

- Wszystko w porządku? - zawołał Adam. Słyszałam, że jest równie szczęśliwy, jak ja.

- W jak najlepszym! - odkrzyknęłam, ściskając mocniej jego rękę. 

      W końcu karuzela stanęła. Zaczęliśmy wyplątywać się z zabezpieczeń, zanosząc się od śmiechu. Ustaliśmy na dwóch nogach i zataczając się, zeszliśmy na trawę.

- Było super. - powiedziałam, wpadając na szatyna. Nadal nie mogłam złapać równowagi, podobnie jak on. Strasznie nas to bawiło. 

- Huh, naprawdę świetna ta karuzela. Na co jeszcze idziemy? - zapytał wesoło, opierając się na mnie.

      Parsknęłam śmiechem, po czym pociągnęłam go w kierunku pierwszej lepszej atrakcji. Tego dnia zaliczyliśmy chyba wszystkie stanowiska. Pracownicy z uśmiechem kręcili głowami, patrząc na nasze wygłupy. Zachowywaliśmy się jak para szalonych nastolatków. Kiedy zaczęło się już ściemniać, a kolorowe światła zapalać, Adam ustał i dysząc głośno, powiedział:

- Uf, niezła jesteś! - Roześmiałam się.- Może już na dzisiaj spokój? Obeszliśmy chyba całe to miejsce i szczerze to już mi się w oczach troi od tych wszystkich karuzel. 

- Hm... - Udawałam, że się zastanawiam. Nie miałam ochoty iść jeszcze do domu. - No dobra. To może spacerek?

- Jasne! - Mężczyzna zgodził się z ochotą. Zaczęliśmy kierować się powoli w stronę wyjścia. Ludzie też powoli się już zbierali. Zerknęłam na zegarek; było już po dwudziestej, a miasteczko czynne było do dwudziestej pierwszej. 

       Szliśmy powoli, w milczeniu. Wieczorny wiaterek szarpał delikatnie naszymi ubraniami, a słońce, które już prawie zaszło, rzucało na nas pomarańczowe promienie. 

- Dziękuję za wspaniały dzień. - powiedziałam, patrząc na jego profil. Widziałam, że głęboko się nad czymś zastanawia. - Musimy kiedyś to powtórzyć.

- Musimy - przytaknął. - Wiesz...

      Słyszałam, że niepewność zakrada się w tonie jego głosu. Odgarnęłam włosy z czoła, i czując serce w gardle, zaczęłam uważnie słuchać.

- Dużo ostatnio myślałem. O tym wszystkim, co się między nami działo. I...

        Zatrzymał się, po czym stanął naprzeciwko mnie. Zamarłam. Patrzyliśmy sobie w oczy. Czekałam na to, co powie. Bałam się, że nie będzie to nic dobrego, bałam się, że może będzie chciał to wszystko zakończyć za nim zajdzie za daleko. Ale jednocześnie... W moim sercu kiełkowało ziarenko nadziei, że może jednak będzie już tylko lepiej. Nie mogłam nic wyczytać z jego oczu. Zatonęłam w tych brązowych tęczówkach, które zaczarowały mnie od samego początku...

- Kocham cię - powiedział cicho, a ja poczułam, jak moje serce staje. - Wtedy u ciebie nie kłamałem. Kochałem cię od samego początku, ale nie byłem pewny swoich uczuć. Teraz już wiem, że to ty jesteś tą jedyną, którą kocham najmocniej na świecie. 

      Głos lekko mu zadrżał, a ja poczułam, jak po moich policzkach spływają łzy szczęścia.

- Ja ciebie też kocham. Najmocniej na świecie. - wyszeptałam. Roześmiał się cicho, po czym ujął moją twarz w dłonie.

      Zbliżył swoje wargi do moich. Poczułam jego oddech na swojej skórze. Nachyliłam się lekko, aby zamknąć przestrzeń pomiędzy nami. Pocałował mnie czule, pokazując jak bardzo jestem dla niego ważna. Odwzajemniłam pocałunek. Byłam najszczęśliwszą kobietą w Paryżu. Mówiło się, że tutaj kocha się najpiękniej. Chyba zaczęłam wierzyć w te słowa. 
____________________________________________
Cześć. 

Ech, tak wiem, wiem! Jestem okropna, ostatni rozdział był prawie miesiąc temu. Dlaczego? Hm... Najpierw minęło przepisowe dziesięć dni, później dostałam nagłej weny na Ducha i Harry'ego, a potem miałam gościa. xd Następnie przez dziewięć dni miałam niemoc twórczą i brak sprzętu. Uch, myślałam, że się pochlastam!

Ale teraz na szczęście już jestem gotowa, trochę odpoczęłam i jak się zepnę to rozdział na Harry'ego będzie już jutro! :D Jak nie to pojutrze, ale wolałabym wcześniej. 

Do końca wakacji (NIE, NIECH ONE SIĘ NIE KOŃCZĄ) na pewno dodam rozdział na Harry'ego i Ducha, a także na Nialla.^^ Chcę wszystko w miarę opanować, bo jak zacznie się rok szkolny, to trzeba będzie ograniczyć rozdziały do jednego na miesiąc. ;/ Na Niallu będą oczywiście i tak pojawiać się rzadziej, ale na reszcie coś zawsze się ukaże. :)

Co do tego rozdziału, mam nadzieję, że będziecie zadowoleni. :D Ja osobiście jestem zadowolona bardzo. Przyjemnie i szybko mi się go pisało, trzy godzinki i już jest. c;

Uch, ja lecę, bo już po drugiej i ledwo, co widzę. xd

A! Zaległości nadrobię jutro! :D

Paa! <3

        
       

wtorek, 22 lipca 2014

Rozdział VIII

- Adam -

     Wszedłem do biura, rzucając projekty na biurko. Michel'a jeszcze nie było. Pewnie razem z tą dziewczyną wczoraj zaszaleli. Uśmiechnąłem się do siebie, po czym usłyszałem dźwięk sms'a. Wyjąłem telefon, po czym odblokowałem ekran.

Mickey odstawiony do mamy. Pytał o Ciebie :) Kiedy jeście laz pobawi się z Adasiem i z Ziuli! Haha, ja też dziękuję za mile spędzony wieczór. xx Zobaczymy się wieczorem? Może wesołe miasteczko? ;p

    Roześmiałem się głośno. Mały chyba naprawdę nas polubił. Ja jego też. Zabrałem się za wystukiwanie wiadomości.

Ja tam jestem za! :D Jakby mama małego potrzebowała opiekunki, to wie gdzie dzwonić. ;> Nie ma problemu, świetnie się bawiłem! Okej, to co? O dwudziestej jestem pod Twoim domem. Miłego dnia! c:

   Odłożyłem komórkę, po czym przyciągnąłem do siebie notatki i zacząłem myśleć, jak zaprojektować mieszkanie w małym bloku. Po godzinie zacząłem sobie rwać włosy z głowy, bo nie potrafiłem się skupić i narysować niczego sensownego, a co gorsza praktycznego. Sfrustrowany odrzuciłem ołówek na biurko i odchyliłem głowę na oparciu fotela. Spojrzałem na zegarek. Michel powinien być już godzinę temu. Zirytowany podszedłem do stolika, aby zrobić sobie kawę. Gdy upijałem pierwszy  łyk, do pomieszczenia wpadł mój zdyszany przyjaciel.

- O, kogo ja widzę? - zapytałem, wracając na stanowisko pracy. - Zaspałeś czy wręcz przeciwnie?

    Uniosłem brwi i puściłem mu oczko. Pokazałam mi niezbyt przyzwoity gest środkowym palcem. Rzucił rzeczy na biurku tak gwałtownie, że połowa z nich spadła na podłogę, po czym sam usiadł na krześle, nie patrząc na mnie. Siedziałem zaskoczony ze szklanką w połowie drogi do ust.

- Aha? - powiedziałem przeciągle, odstawiając naczynie na biurko. - Rozumiem, że randka się nie uda...

- Nie było żadnej randki, rozumiesz? - wrzasnął rozwścieczony, wstając i kierując na mnie rozogniony wzrok. - Nie było! I chwała za to!

- Dobra, stary, nic z tego nie rozumiem. - Uniosłem ręce w geście poddania. - Przecież miałeś się świetnie bawić, mówiłeś, że dziewczyna jest cudowna.

- Może i jest, ale nie chce być ojcem zastępczym. - mruknął, a ja w jego głosie usłyszałem nutkę żalu.

- Co?! - zawołałem niedowierzająco. - Laska ma dziecko?

       Michel nie patrząc na mnie pokiwał głową. Zaczął bezmyślnie pukać ołówkiem w blat. Widziałem po nim, że jest naprawdę rozżalony.

- Powiedziała ci? - zapytałem. Chciałem jakoś pomóc, wysłuchać, cokolwiek!

- Niechcący - mruknął. - Spóźniła się lekko, tłumacząc, że musiała dziecko odstawić do przyjaciółki. Rozumiesz to?! Jakoś wcześniej się nie paliła, by mi o tym powiedzieć.

    Spuściłem wzrok na swoje dżinsy. Nie miałem pojęcia, co mam mu powiedzieć. Cholera, że też na świecie istnieją takie kobiety, które łapią faceta na tatusia. Westchnąłem, po czym wstałem i bez słów poklepałem przyjaciela po plecach, a on jęknął i uderzył czołem o biurko.

- Julie -

       Kolejny raz w tym tygodniu nie zajmowałam się pracą, tylko pocieszaniem przyjaciółki. Dziękowałam Bogu, że nikt tu nie wszedł, bo Liliane wyglądała okropnie. Miała na sobie pogniecioną sukienkę, blond włosy były skołtunione, a makijaż spływał razem z łzami. Pół leżała na moich kolanach i łkała głośno. Gładziłam ją po głowie, starając się uspokoić jej zszargane nerwy. Tak bardzo było mi jej szkoda, że moje oczy szkliły się od łez. Opowiedziała mi jak nieświadomie zniszczyła sobie randkę. Nawet nie wiedziała, co takiego powiedziała, ale ten palant poszedł i bez słowa wyjaśnienia ją zostawił. 

- Ja naprawdę jestem taka beznadziejna? - zaszlochała głośno. - Co ja znowu zrobiłam nie tak? 

- Cii, nie mów tak nawet! - zawołałam oburzona.- To ten facet jest głupkiem.

- Julie - załkała, ledwie łapiąc powietrze. - Ale ja chyba naprawdę się w nim zakochałam.

       Masz ci los. Nie wiedziałam, co zrobić. Cholera, że też na świecie istnieją tacy mężczyźni, którzy mają w nosie uczucia kobiety. Nagle do głowy wpadł mi pewien pomysł. Może i był do mnie niepodobny, no ale...

- Wiesz gdzie ten dziad mieszka? - zapytałam, podnosząc ją z moich kolan.

- Nie, ale wiem gdzie pracuje - odpowiedziała, ścierając łzy. 

- To uspokój się, za trzy godziny kończymy. Dzisiaj Milicent mówiła, że mamy wyjść wcześniej, bo jakiś poważny klient przychodzi bezpośrednio do niej i mamy nie przeszkadzać. Idź się ogarnąć, pójdziemy do tego twojego ukochanego. Nie może być, że gość sobie igra z twoimi uczuciami. - Liliane patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, ale nie protestowała. Poszła szybko do łazienki.

       Wstałam chcąc dokończyć rozpoczęty projekt. Postanowiłam, że za wszelką cenę pomogę jej z tym facetem. Zawsze była strasznie nieśmiała i za każdym razem to przeszkadzało jej w zawarciu jakiegokolwiek związku. Spojrzałam na zegarek, po czym sięgnęłam po ołówek. Musiałam się na to wszystko mentalnie przygotować.

Kilka godzin później

      Szłyśmy przez miasto, mijając ludzi spieszących za swoimi interesami. Narastała we mnie determinacja i podirytowanie. Na dworze było strasznie gorąco. Liliane wcale się odzywała, szła w milczeniu, mnąc w dłoni chusteczkę. Co chwila ocierała jakąś zabłąkaną łzę wypływającą z jej oczu. Po kilkunastu minutach marszu, spocone i zmęczone podeszłyśmy pod jakiś spory gmach. Było to biuro projektów niejakiego Bonneta. Czyli ten facet był architektem? Tak samo jak Adam... Mając jakieś dziwne przeczucie, weszłam do środka przytrzymując drzwi dla Liliane. Widziałam jak niepewnie się tutaj czuje.

      Weszłyśmy po długich schodach, podążając w kierunku biur dla pracowników. 

- Wiesz, w którym pokoju pracuje? - zapytałam nie oczekując odpowiedzi, no bo niby skąd miała to wiedzieć? Rozglądałam się po drzwiach, szukając jakiejkolwiek wskazówki. 

- Dwieście siedem. - odrzekła ledwo słyszalnie. Rzuciłam jej zaskoczone spojrzenie, ale stwierdziłam, że o szczegóły wypytam później. 

       Zaczęłam szukać odpowiednich drzwi. Dwieście pięć, dwieście sześć... Wzięłam śmiało za klamkę, wsadzając głowę do środka. Zatkało mnie. Przy jednym z biurek stał Adam i w skupieniu coś szkicował. 

- Adam? - zapytałam zszokowana, wchodząc do środka.

      Mężczyzna podniósł głowę i spojrzał na mnie zaskoczony.

- Julie? - powiedział, podchodząc do mnie. - Co ty tutaj robisz?

- Eee... - zacięłam się, gdy nagle w drugim końcu pokoju dostrzegłam wysokiego mężczyznę z brązowymi włosami. Stał przy oknie, przeglądał jakieś papiery i nawet nie zaszczycił nas spojrzeniem. Zawrzało we mnie. - Ja do twojego kolegi jeśli można. 

- Do Michel'a? - Widziałam, że Durand już kompletnie nic nie rozumie. - Michel?

      Facet spojrzał na nas, a kiedy dostrzegł blondynkę, która niepewnie czaiła się ze mną zesztywniał, wpatrując się w nią. Papiery wypadły mu z ręki.

- Co ty tutaj robisz? - wyszeptał, zbliżając się powoli w naszym kierunku. Wzięłam Adama za rękę, po czym wyciągnęłam go ukradkiem z jego własnego biura. Zbiegliśmy na dół, wychodząc na dwór.

- Nie uważasz, że należą mi się jakieś wyjaśnienia? - zapytał nadal zbity z tropu. Wytłumaczyłam mu pokrótce, o co poszło. Adam klepnął się w czoło.

- Matko, czyli twoja przyjaciółka to ta Liliane, tak? I wyszło, że Mickey to jej dziecko? Zgrozo, jaki z Michel'a pacan! 

      Może sytuacja była na to zbyt poważna, ale oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Jaki ten świat był mały! Teraz pozostało nam tylko czekać na to, czy ta  kąpana w gorącej wodzie  dwójka się pogodzi. 
____________________________________________
Hej! ;*

Tak, jestem zła! Wiem! Spóźniłam się z rozdziałem prawie dziesięć dni, ale lekko się rozleniwiłam w te wakacje xd Musicie wybaczyć! Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba. c;

Jutro pewnie dodam na Harry'ego. c; Chyba, że jeszcze dziś wieczorem mi wyjdzie. ^^

Pozdrawiam! ^^     

piątek, 4 lipca 2014

Rozdział VII

- Adam -

      Szedłem powoli ulicami Paryża z rękami wsadzonymi do kieszeni jasnych dżinsów. Oprócz nich miałem jeszcze białą koszulę, z zawiniętymi rękawami oraz czarne trampki. Nie wiedziałem czemu, ale w takim stroju czułem się zawsze najlepiej i najswobodniej. Słońce powoli chyliło się już ku zachodowi. Julie napisała mi sms'a, że jej mały gość zostaje na noc, więc po cichu postanowiłem sobie, że pomogę jej do końca. Ludzie wychodzili na wieczorne spacery, pełno było par. Obejrzałem się za jedną, która zaczęła się całować na środku jezdni, a jakiś samochód zaczął na nich trąbić. Pokręciłem głową z niedowierzającym uśmiechem i poszedłem dalej. Od kamienicy Julie dzieliło mnie tylko kroków.

     Pociągnąłem za ozdobną, mosiężną klamkę, po czym wszedłem na mroczną i chłodną klatkę schodową. Zerknąłem na zegarek, który nosiłem na przegubie lewej dłoni; dziewiętnasta czterdzieści jeden. Wbiegłem po kilku schodkach na wysoki parter, by po chwili zadzwonić do drzwi z numerem jedenaście. Czekałem cierpliwie, aż ktoś mi otworzy, ale nic takiego się nie działo. Zadzwoniłem ponownie.

- Adam, wejdź! Otwarte! - usłyszałem głoś Julie, dochodzący z głębi domu. Uniosłem brwi, po czym zrobiłem tak, jak mi nakazała dziewczyna. Powitał mnie znajomy kwiatowy zapach. 

- Cześć! - zawołałem z przedpokoju. Ściągnąłem trampki dwoma kopnięciami i poszedłem do salonu. Dziewczyna siedziała na podłodze obok małego szkraba, który zawzięcie przeglądał jakąś książeczkę. Chłopczyk miał może dwa lata. Odwzajemniłem uśmiech, który posłała mi Julie. Usiadłem koło nich.

- Cześć kolego, jak masz na imię? - zapytałem, z uśmiechem patrząc na okrągłe oczka, które przyglądały mi się z ciekawością.

- Nie powiem ci. - odrzekł chłopczyk po długim namyśle, sepleniąc lekko. - Ty mi powieć!

     Razem z szatynką wybuchnęliśmy śmiechem.

- Ja jestem Adam, a to jest Julie. - powiedziałem, wskazując na moją towarzyszkę.

- Mickey zna Ziuli. Ziuli jeśt baldzo fajna. - odpowiedział Mickey, zdradzając mi tym samym, jak ma na imię. - Pobawis się zie mną? Ziuli nie umie się bawić w siamochody, ale ty jeśteś chłopciem i na pewno potlafisz.

      Spojrzałem na niego z rozbawieniem. 

- Pobawię. - przytaknąłem. - Ale najpierw mi powiedz, gdzie tak pięknie nauczyłeś się mówić.

- Mickey jeśt mądlym chłopciem i się naucył! - Zaśmiał się wesoło, a ja wziąłem z podłogi jakiś samochodzik. Cóż, zabawę czas zacząć.

- Julie -

    Siedziałam na kanapie i z rozbawieniem przyglądałam się Adamowi, który śmigała samochodami po całym pokoju, a Mickey zachwycony nowym przyjacielem, razem z nim.

- Zobacz, a teraz skręcamy i... Aaa, mam Twój nosek! - zawołam szatyn, łapiąc małego miśka z podłogi i udając, że pluszak łapie Mickey'ego za nos. Chłopczyk roześmiał się rozradowany, po czym wdrapał się Adamowi na barana.

- Jeć balanku! - zawołał, waląc chłopaka po głowie. Myślałam, że umrę ze śmiechu. Adam też się zaśmiał, po czym zaczął biegać w kółko, udając pociąg.

- Miał być balanek, a nie lokomotywa! - stwierdził obrażony Mickey. - Maś mi źlobić balanka!

      Spadłam z kanapy pod wpływem ogromnego ataku śmiechu. Chłopczyk był okropnie zabawny. Z zaskoczeniem patrzyłam, jak Adam zgadza się na nowe zabawy, bez słowa protestu. Sam cieszył się z nich jak jego towarzysz.

- Ziuli choć! - krzyknął Mickey, karząc Adamowi zsadzić go na ziemie. - Telaz ciebie Adaś powozi na balana!

- O nie! - zaśmiałam się głośno, automatycznie wracając na kanapę. - Twój baranek, by się połamał, gdyby wziął mnie na plecy.

       Zszokowana stwierdziłam, że Adam zbliża się do mnie powoli z wyciągniętymi rękami, zmrużonymi o oczami i przebiegłym uśmiechem na ustach. 

- O nie! - powiedziałam ostrzegawczo, wyciągając palec przed siebie. Mimo to, uśmiech nie schodził mi z twarzy. - Nie radzę, naprawdę!

   Adam roześmiał się dziko, po czym ruszył w moim kierunku. Pisnęłam i zaczęłam mu uciekać. Ganialiśmy się po całym salonie, a Mickey cały czas dziko się śmiał i dopingował raz mnie, raz chłopaka. Gdy w końcu stwierdziłam, że opcje ucieczki mi się skończyły, z desperacją chciałam zwiać do kuchni. Niestety nie zauważyła samochodzików porozwalanych po całej podłodze. Poślizgnęłam się na jednym. Poczułam, że lecę do tyłu, gdy nagle czyjeś mocne ręce złapały mnie w talii.

- A widzisz, trzeba było nie uciekać barankowi! - roześmiał się Adam, po czym postawił mnie na ziemię. 

     Zawtórowałam mu. Zaśmiewaliśmy się tak kilka sekund, a po chwili natrafiłam na jego brązowe oczy, które patrzyły na mnie ciepło. Przestawałam się śmiać, ze zdziwieniem obserwując, jak Adam robi to samo. Po chwili staliśmy wpatrując się w siebie, nie widząc niczego ani nikogo. Moja ręka mimowolnie drgnęła. Miałam straszną ochotę dotknąć jego policzka...

- Ha! - zawołał Mickey, a my podskoczyliśmy jak oparzeni, po czym spojrzeliśmy na dziecko. Mickey stał na stole i machał rączkami do jakieś znanej tylko jemu piosenki.

- Mickey! - Oboje rzuciliśmy się go ratować, bo mało brakowało, a spadłby na podłogę. Nasze ręce zetknęły się, a ja poczułam tą niewysłowioną chęć pogłaskania go po twarzy. Chłopak odchrząknął, po czym postawił małego na podłogę. 

- A może Julie zrobi nam coś do jedzenia? - zagadnął, z uśmiechem nachylając się nad chłopcem. 

- Tak, tak! - zawołał chłopczyk wesoło. - Mickey chcie jeść! Ciekolade!

      Zaśmialiśmy się głośno.

- Ciekolady nie mam. - powiedziałem, czochrając włoski dziecka. - Ale mogę wam zaproponować pyszną zupkę ze słoiczka! Co wy na to?

- Ou, ja podziękuję! - odrzekł chłopak, podnosząc ręce na wysokość klatki piersiowej. - Wolałbym za to kanapki!

- Ziupke, ziupke! - krzyknął Mickey, podskakując.

- Dobra, to Ziuli wam coś przygotuje, a wy idźcie się bawić. - odrzekłam z uśmiechem. 

- Mickey, chodź! - zawołał nagle Adam. - Poskaczemy Julie po łóżku!

    Mały wręcz zapiał z zachwytu. Chłopak porwał go na ręce i udając samolot, pobiegł do mojej sypialni. Pokręciłam głową z szerokim uśmiechem. Poszłam do kuchni w celu przygotowania kolacji moim gościom. Wyjmując produkty, głęboko zastanowiłam się nad tym, jak Adam świetnie opiekował się Mickey'em. Był cierpliwy, opiekuńczy, miły i szczęśliwy z faktu, że może to robić. Byłby dobrym ojcem, pomyślałam. Po chwili z przerażeniem odgoniłam od siebie tą niecodzienną myśl. Poukładałam kanapki na talerzu, zupkę dla dziecka wyłożyłam na jego talerzyk w kształcie misia, po czym poustawiałam to wszystko na tacy. Wlałam jeszcze soku do dzbanka, wzięłam szklanki i podążyłam do własnej sypialni. Było tam podejrzanie cicho. 

      Weszłam do środka, a widok, który zobaczyłam strasznie mnie rozczulił. Adam leżał ma moim łóżku, a Mickey ułożył się na nim, przytulając mocno do jego szyi. Oboje spali. Uśmiechnęłam się, odstawiłam tacę na stolik, po czym sięgnęłam po koc. Nakryłam ich delikatnie. Odniosłam posiłek do kuchni, po czym wróciłam z powrotem. Położyłam się delikatnie koło nich. Po kilku minutach zaczęłam robić się senna, a moje powieki opadać. Nie zauważyłam nawet kiedy zasnęłam.
________________________________________________
Cześć!

Jeju! Mam godzinę spóźnienia! :c Rozdział miał być trzeciego, a ja dodaję czwartego. Nie wyrobiłam się. Prawie cały dzień nie było mnie w domu. xd Te wakacje są naprawdę świetne. :)
Mam nadzieję, że Wam też mijają wspaniale. <3

Jest to jeden z moich ulubionych rozdziałów na tym blogu. :3 Mickey jest taki słodki! :D Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. c:

Kolejny rozdział za dziesięć dni. ^^

Przepraszam, że nie odpowiedziałam na Wasze komentarze pod ostatnim rozdziałem, już się za to zabieram!

Pozdrawiam i dziękuję za każdą opinię. <33
       
PS. Jak Wam się podoba nowy szablon? c: Moim zdaniem jest cudowny! <33

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Rozdział VI

- Adam -

     Gnałem na rowerze przez zatłoczone miasto, nie zwracając uwagi na oglądających się za mną przechodniów. Byłem już spóźniony piętnaście minut! Wczoraj z Julie spacerowaliśmy do późnego wieczora, a potem poszliśmy do niej oglądać "Dirty Dancing". Uwielbiała ten film, a raczej aktora, który tam grał. Stwierdziła, że Patrick Swayze był nieziemsko przystojny i gdy tańczył, słyszałem, że wstrzymywała oddech z zachwytu. Nieźle się z niej uśmiałem, gdy widziała go bez koszulki. Do domu wróciłem po pierwszej i najzwyczajniej w świecie zaspałem.


    Teraz uśmiechnąłem się mimowolnie na wspomnienie wczorajszego wieczoru, nieświadomie zwalniając. Szlag, szlag, szlag! Szef powiesi mnie nad biurkiem, jak zaraz się nie stawię. Była jeszcze szansa, że nie zauważył mojej nieobecności, więc chciałem niepostrzeżenie wślizgnąć się do swojego biura. Po dziesięciu minutach byłem na miejscu. Postawiłem rower w odpowiednim do tego miejsca, po czym wbiegłem do budynku. Skierowałem się w stronę pokoju z numerkiem dwieście sześć, mając już niezachawianą pewność, że mi się udało. Jednak po chwili usłyszałem za sobą rozbawiony głos.

- O, witam panie Adamie! - Odwróciłem się, przełykając ślinę. - A o której to się przychodzi do pracy, hm?

     Stanąłem oko w oko ze swoim szefem. Był to facet po pięćdziesiątce o bardzo roztargnionym wejrzeniu zza prostokątnych szkieł od okularów. Pan Bonnet stał z założonymi rękami i przyglądał mi się z uśmiechem na ustach.

- Eee, przeprasza bardzo, ale zaspałem... - Postanowiłem być szczerzy. Mężczyzna pokręcił głową i powiedział:

- Żeby mi to było ostatni raz. Zmykaj do siebie. Ah, pamiętaj, że zostajesz dłużej tyle minut, ile się spóźniłeś. 

- Tak jest - przytaknąłem, po czym odwróciłem się na pięcie i poszedłem do pomieszczenia, w którym pracowałem. Z poirytowaniem spojrzałem na zegarek. Świetnie. Zamiast do szesnastej, będę tu siedział pół godziny dłużej. Westchnąłem, po czym wpakowałem się do biura i rzuciłem projekty na biurko. Michel już był; siedział na krześle, nogi trzymał na stole i czytał jakąś gazetę, popijając kawę z automatu.

- Cześć, stary - mruknąłem, siadając na krześle. Zacząłem temperować ołówek, uważnie przyglądając się przyjacielowi. 

- O, siema! - zawołał, przenosząc na mnie roztargnione spojrzenie. - Spóźniłeś się. Bonnet coś gadał?

- Powiedział tylko, że mam zostać tyle, ile się spóźniłem - westchnąłem.

- Słabo - Skrzywił się Danet. - Słuchaj, mam dla ciebie super wieści! Poznałem świetną dziewczynę.

   Uśmiechnąłem się krzywo. Gdybym miał policzyć, ile razy Michel poznał świetną dziewczynę w tym miesiącu, to nie starczyłoby mi palców u obu rąk. Mimo to postanowiłem okazać temu mierne zainteresowanie, więc odpowiedziałem:

- Tak? Gdzie? Jak ma na imię?

- Liliane, w parku. Jest naprawdę śliczna! - Rozmarzył się chłopak. Parsknąłem śmiechem, po czym szybko udałem, że było to kichnięcie. 

- Na zdrowie - mruknął Michel, patrząc na mnie podejrzliwie. - A ty kiedy w końcu opowiesz mi o jakiejś fajnej lasce? No chyba, że czekasz, żeby złożyć śluby do zakonu, to wtedy już jest inna sprawa.

- Nie wygłupiaj się! - odparłem poirytowany. - Właściwie to mógłbym ci opowiedzieć teraz, ale...

- Żadne ale! - zawołał podekscytowany chłopak i odrzucił gazetę. - Wal!

   Zaśmiałem się, lecz postanowiłem, że streszczę mu trochę o Julie i o naszej zagmatwanej sytuacji. Kiedy skończyłem, Michel poderwał się do pozycji stojącej i szeroko otworzył oczy! 

- Nie ściemniaj! - zawołał. - I ty nic mi nie powiedziałeś?!

- No przecież ci mówię - odpowiedziałem, starając się ukryć rozbawienie.

- Ale dopiero teraz! - krzyknął rozżalony. - Kiedy się z nią spotykasz? 

- Dzisiaj wieczorem. Czemu pytasz? - zdziwiłem się.

- Uff, już myślałem, że wcale nie masz tego w planach! - Danet opadł na krzesło. - Musisz mnie z nią kiedyś poznać.

- Pewnie - mruknąłem, zabierając się powoli za szkicowanie. - A ty kiedy spotykasz się z Liliane?

- Dzisiaj po robocie - Michel uśmiechnął się z rozmarzeniem, po czym zasiadł do projektu. Również przeniosłem wzrok na papier w nadziei, że może jednak uda mi się wyjść wcześniej.

Kilka godzin później

   Odrzuciłem ołówek i zwinąłem projekt. Pozostało mi tylko spotkać się z klientem i przedstawić mu szkic mieszkania. Spojrzałem na zegarek na swoim przegubie, po czym stwierdziłem, że legalnie mogę już wyjść. Zebrałem swoje rzeczy i podniosłem się z miejsca. Mój wzrok padł na przyjaciela, który siedział z głową odchyoną do tyłu i smacznie drzemał. Spojrzałem w sufit. No tak, ten jak zwykle przepracowany. Zarzuciłem trobę od laptopa na ramię, po czym podszedłem do Michel'a.

- Wstawaj, pracusiu - Szturchnąłem go w ramię. Zero reakcji. - Michel!

- Osochozi? - wymamrotał, podrywajac się do pionu.

- Ja wychodzę. A ty albo weź się za robotę, albo też już kończ, bo jak szef wejdzie i zobaczy, że śpisz to będziessz miał przekichane.

- Tak, tak - mruknął i wstał.

   Pożegnałem się z nim, po czym skierowałem się w kierunku wyjścia. Wyszedłem na świeże powietrze, wziąłem rower i ruszyłem do domu. Przed spotkaniem z Julie chciałem się jeszcze odświeżyć.

- Julie - 

    Siedziałam koło Liliane, starając się ja uspokoić. Dziewczyna była cała roztrzęsiona, bo właśnie uświadomiła sobie, że ma dzisiaj randkę, a już jakiś miesiąc temu obiecała siostrze, iż zajmie się jej rocznym dzieckiem, gdyż razem z mężem planowali romantyczny weekend z okazji swojej drugiej rocznicy ślubu. Gorączkowo zastanawiałam się, co mogłabym dla niej zrobić, gdy nagle do głowy wpadł mi świetny pomysł.

- Lila, nie płacz. Jeśli twoja siostra nie ma nic przeciwko temu, to ja mogę zająć się Mickey'm. 

  Dziewczyna otarła łzy i spojrzała na mnie zszokowana.

- Naprawe? Mogłabyś? - W jej oczach błysnął promyk nadziei, który zaraz zgasł. - Ale ty przecież  jesteś umówiona z Adamem...

- Zadzwonię do niego. Jestem pewna, że Adam zrozumie.

   Poczułam lekkie ukucie żalu ale nie mogłam pozwolić, aby Liliane zaprzepaściła taką szansę. 

- O której przyprowadzisz do mnie Mickey'ego? - zapytałam, podając jej chusteczkę, aby otarła  łzy.

- O osiemnastej. Naprawdę nie masz nic przeciwko temu? - zapytała, po czym obie zaczęłyśmy zbierać swoje rzeczy.

- Nie, w porządku - Uśmiechnęłam się.

    Wyszłyśmy z Domu Mody i każda poszła w swoją stronę. Wyciągnęłam telefon, po czym wybrałam numer do Adama. Po trzecim sygnale chłopak odebrał.

- Halo? - Usłyszałam w słuchawce jego sympatyczny głos.

- Cześć, Adam, to ja, Julie. Słuchaj, nasze spotkanie chyba dzisiaj nie wypali. Muszę zająć się dzieckiem siostry przyjaciółki  - odparłam, myśląc jak dziwinei brzmi końcówka tej wypowiedzi. Miałam nadzieję, że załapał, czyje to dziecko.

- W porządku, nie ma sprawy - odpowiedział, a ja usłyszałam nutkę żalu w jego głosie.

- No...to do zobaczenia - Już miałam się rozłączać, gdy nagle chłopak zawołał:

- Julie, poczekaj!

- Tak? - zapytałam z nadzieją.

- Może wpadnę? Pomógłbym ci trochę przy dziecku. I tak nie ma nic do roboty dziś wieczorem.

- Och! No pewnie. Będę czekać - odpowiedziała rozradowana. Pożegnaliśmy się, a ja popędziłam do domu, aby troche się ogarnąć. Czułam, że zapowiada się ciekawy wieczór.

_______________________________________
Hej! ;*

W końcu udało mi się napisać ten rozdział! Nie bijcie, wiem, że czekacie ponad miesiąc :c. To wszystko przez szkołę, która juz na szczęście się skończyła. No prawie, ale przynajmniej lekcji już nie ma. Teraz nadgonię z rodziałami, obiecuję! Tutaj już pewnie nic się nie pojawi w tym miesiącu, ale w pierwszych dniach lipca spodziewajcie się rozdziału. :) Tak w ogóle to na początku pisania zapomniałam Wam powiedzieć, ze każdy z blogów, którego prowadzę nie będzie miał więcej niż 15-20 rozdziałów ^^ Nie chcę pisać jakiś długich tasiemców, bo wiem, co, gdzie ma być.

Obiecuję, że kolejny rozdział będzie dłuższy i ciekawszy <33 No i będzie miał mniej dialogów!

Pozdrawiam i do zobaczenia!

PS. Rozdział na "A long, lonely time", powinien ukazać się w przeciagu kilku dni! ;*

sobota, 17 maja 2014

Rozdział V

- Adam -

     Leżałem na łóżku w swojej sypialni  i bezmyślnie wpatrywałem się w sufit. Czułem, że coś w moim życiu było zdecydowanie nie tak. A to uczucie towarzyszyło mi od dwóch tygodni, kiedy to wyznaliśmy sobie z Julie...miłość? No właśnie. Wtedy...nie wiedziałem, jak to się stało. Po prostu powiedziałem to, co czułem w danej chwili, patrząc na jej piękną twarz. Ale gdy głębiej się nad tym wszystkim zastanowiłem nie było już tak pięknie. Oboje znajdowaliśmy się w dziwnym położeniu. 

     Dzień po naszym pocałunku spotkaliśmy się w kawiarni u moich dziadków. Żadne z nas nie wiedziało, co powiedzieć. Byliśmy jeszcze bardziej skrępowani niż wcześniej. Usiedliśmy przy stoliku, jak najdalej od siebie. Zamówiłem kawę i sączyliśmy ją powoli, co chwila wymieniając jakieś uwagi o pogodzie. Po godzinie rozstaliśmy się, nie dając sobie nawet całusa w policzek. Chyba każda normalna para powinna tak robić, prawda? Tylko że ja nie potrafiłem przyzwyczaić się do myśli, że jesteśmy parą. My nawet nią nie byliśmy.

     Z frustracją odrzuciłem kołdrę, bo było mi za gorąco. Usiadłem na łóżku i przeczesałem włosy dłonią, a moje spojrzenie powędrowało do otwartego okna. Światło księżyca rzucało na podłogę długą smugę, w której wyraźnie widać było drobinki kurzu. Wstałem i wyszedłem na balkon w samych bokserkach. Nawet noce tego lata były niesamowicie gorące. Oparłem się o chłodną balustradę, wpatrując się w pięknie oświetloną Wieżę Eiffla. Lubiłem swoją ciasną kawalerkę, miała piękny widok na ten francuski zabytek. 

     Nie znałem jej. Wiedziałem tylko, jak się nazywa, gdzie mieszka i w jakim zawodzie pracuje. Z wyjątkiem tego mogłem tylko stwierdzić jaka jest z charakteru, a to nie do końca mogło być prawdziwe. Musiałem to jakoś odkręcić. Po prostu musiałem.

Och, wkopałeś się Adam i to strasznie...

- Julie -

        Zerwałam się z łóżka i szybkim krokiem poszłam do kuchni. Nalałam sobie wody do szklanki, ówcześnie rozlewając ją na blat, po czym upiłam duży łyk. Oparłam się o stół i zamknęłam oczy. Szlag, szlag, szlag. Co ja najlepszego zrobiłam?! Dlaczego nie potrafiłam utrzymać języka za zębami? Moje relacje z Adamem zepsuły się już do reszty. Nie potrafiłam z nim zamienić kilku słów z tą swobodą, którą czułam przy pocałunku. 

       Zjechałam powoli na podłogę i zaczesałam włosy do góry. Nie miałam bladego pojęcia, co dalej. Przegięliśmy oboje. Widziałam to w oczach Adama przy naszym ostatnim spotkaniu. Baliśmy się siebie jeszcze bardziej niż wcześniej. 

      Wpatrzyłam się w księżyc za oknem. Świecił tak jasno... Podniosłam się i jak zaczarowana poszłam na balkon. Oparłam się o balustradę, stwierdziwszy, że jak czegoś nie zrobię to zwariuje. Oboje zwariujemy. 

Następnego dnia

- Adam - 

         Podjechałem na rowerze pod kawiarnię moich dziadków. Spojrzałem na zegarek i stwierdziłem, że jestem dziesięć minut przed czasem. Z Julie umówiłem się tu na siedemnastą. Przypiąłem pojazd do barierki, po czym wbiegłem do środka. Nie było zbyt wielu ludzi, większość korzystała z ładnej pogody. Babcia stała za ladą i układała kwiaty w wazonikach, które miały wylądować na stolikach. Zauważyła moje przybycie, po czym jej twarz rozjaśniła się łagodnym uśmiechem. Unosząc kąciki ust do góry, zbliżyłem się do niej. Przytuliła mnie mocno ponad blatem.

-Ech, dziecko, jeszcze trochę, a zostaną z ciebie same kości. Czy ty w ogóle coś jesz? 

- Tak, Babciu, oczywiście - odrzekłem zrezygnowany i usiadłem na wysokim krzesełku.

- Podać ci coś do picia, kochanie? - zapytała pieszczotliwie.

- Jeśli możesz, poproszę soku - odrzekłem z uśmiechem. 

     Kochałem ją całym sercem. Tak samo jak dziadka. Oni mnie wychowali, otworzyli oczy na świat, poprowadzili za rękę, zastępując mi rodziców... Byli dla mnie bardzo ważni i nie wiem czy dałbym sobie radę bez nich. Wręcz byłem pewien, że nie.

- Proszę bardzo - powiedziała kobieta, podając mi szklankę z chłodnym napojem. Podziękowałem, po czym wypiłem pół soku za jednym razem. Było tak strasznie duszno.

      Zapatrzyłem się w jakiś nieokreślony punkt. I co ja jej powiem? "Przepraszam cię, Julie, ale to twoja wina?". Westchnąłem głośno i spuściłem głowę, co nie umknęło uwadze Babci.

- Czekasz na Julie? - zapytała obojętnym tonem, obserwując mnie kątem oka i biorąc się za układanie serwetek.

- Tak - Mimowolnie jęknąłem. - Babciu, pomóż mi... Nie mam już pojęcia, co robić.

        Kobieta obrzuciła mnie badawczym spojrzeniem, a ja stwierdziłem, że pęknę jak się komuś nie wygadam. Odetchnąłem głęboko i opowiedziałem jej wszystko po kolei. Słuchała uważnie, nie przerwawszy mi ani razu. 

- A ty uważasz, że za szybko to wszystko poszło, tak? - zapytała na koniec.

- No tak... - zająknąłem się zaskoczony. - A ty nie? 

      Babcia pokręciła głową z uśmiechem.
 
- Oj, Adaś, Adaś - powiedziała rozbawiona. - Co wam przyszło do głowy, żeby mówić sobie takie rzeczy? Po...ilu?... Trzech dniach znajomości? 

     Zmarkotniałem.

- To nie moja wina, jakoś tak samo wszystko poszło! - zawołałem z frustracją, oczekując wsparcia. Ale kobieta tylko spuściła wzrok na swoje wcześniejsze zajęcia i z uśmiechem na ustach, kazała mi się odwrócić. Posłuchałem jej. 

       Przy drzwiach niepewnie stała Julie. Bardzo ładnie wyglądała. Miała na sobie delikatną, błękitną sukienkę do kolan i czółenka na niewysokich obcasach. Odetchnąłem głęboko i wytarłem spocone dłonie o przód koszuli. Podobała mi się. Na prawdę. Ale nie wiedziałem, czy kiedykolwiek się w niej zakocham.

Było o tym myśleć wcześniej, durniu.

     Pomyślałem, idąc w jej kierunku. Stanąłem kilka kroków od dziewczyn i postanowiłem się w końcu odważyć.

- Julie - zacząłem niepewnie - posłuchaj, ja...

- Nie, Adam, to ty posłuchaj! - przerwała mi stanowczo. Zaskoczony zamilkłem. - Wtedy... No tego dnia, gdy padał deszcz i Ty byłeś u mnie... Wiesz kiedy! - kontynuowała szybko, plącząc się i jąkając. Byłem nie mniej zdenerwowany jak ona.  - Wtedy... Za szybko poszło. Tak jakoś na ciebie naskoczyłam, sama nie wiem dlaczego nie potrafiłam ugryźć się w język. Podobasz mi się, ale... Może zwolnijmy? Dajmy sobie trochę czasu. Bo... Nie czuję tego... Tego, co powinnam czuć, będąc w szczęśliwym związku. Zaprzyjaźnijmy się, poznajmy lepiej. Przepraszam za tamto, musiałeś być nieźle przerażony.

      Stałem, nie wiedząc, co powiedzieć. Ona powiedziała wszystko, co kłębiło się we mnie. Właściwie to samo chciałem jej zakomunikować tylko nie za bardzo wiedziałem jak. Przeczesałem włosy dłonią i uśmiechnąłem  się.

- Wyjęłaś mi to z ust. Julie, ja też chciałem cię przeprosić. Powiedziałem to, bo wtedy poczułem do ciebie coś...dziwnego. Sam nie wiem, co to było. Dlatego dajmy sobie trochę czasu, co?

       Widziałem, że dziewczyna poczuła niewysłowioną ulgę. Spojrzała na mnie śmielej z uśmiechem na ustach. Jej oczy były takie piękne...

- To może zaczniemy już dziś? - zapytałem, śmiejąc się cicho. 

- Co? - zapytała zaskoczona.

- Poznawać się lepiej - odrzekłem pogodnie. - Chodź, pójdziemy na spacer. 

       Wziąłem ją delikatnie za rękę i przepuściłem w drzwiach. Przez ten ułamek sekundy, gdy ona Julie wychodziła na zewnątrz, ja odwróciłem się do Babci. Uniosłem kciuk do góry i mrugnąłem. Kobieta z uśmiechem pokręciła głową, po czym mi pomachała. 

________________________________________

Dobry wieczór! ^^
Ha! Wyrobiłam się zanim minął miesiąc! Tak się starałam i się udało. 
To tak... Ja Was muszę przeprosić. W tamtym rozdziale poszłam za szybko. Było już późno, chyba sama dałam porwać się tym emocjom i skończyło się, tak jak się skończyło. Ale czasu nie cofnę, rozdziału usuwać nie będę. Dlatego też nasze słodkie gołąbeczki troszkę przyhamowały :D
Mam nadzieję, że nie wyszło sztucznie. Zresztą! Uczymy się na błędach, prawda? :)
Uzupełniłam bohaterów. ^^ Ten pan na końcu to przyjaciel Adama, pojawi się w kolejnym rozdziale. 
Jestem pod wpływem Niezgodnej i musiałam wykorzystać tego aktora xd Jest tak nieziemsko przystojny! ^^
Do zobaczenia <3