czwartek, 20 lutego 2014

Rozdział II

     Ze zdenerwowaniem zbierałam szczątki filiżanki z podłogi. A chciałam tylko wypić herbatę! Co się ze mną dzieje?! Odkąd wyszłam z kawiarni zachowywałam się jak zakręcona. Strąciłam naczynie ze stolika, który roztrzaskał się w drobny mak. Delikatnie przeniosłam szczątki do kosza, aby się nie pokaleczyć, i sprzątnęłam puszkę z herbatą. Odechciało mi się pić. Spojrzałam na zegar, który wisiał w małym pokoju przeznaczonego do śniadań dla pracowników. Do końca pracy pozostały mi dwie godziny, była siedemnasta. Westchnęłam i coraz bardziej rozdrażniona wróciłam do biura. Zauważyłam, że Lilien porządkowała swoje biurko, wychodziło na to, że zbierała się już do domu.

- Czemu dzisiaj tak wcześniej? Stało się coś? - zapytałam zaskoczona.

Dziewczyna spojrzała na mnie z rozbawieniem zza swoich okularów, próbując upchnąć teczkę do torby.


- Za nim wyszłaś po herbatę powiedziałam ci, że mam dentystę. Życzyłaś mi nawet bezbolesnej wizyty - wyjaśniła.  


Ręką uderzyłam się w czoło. Naprawdę mi mówiła.

- Rzeczywiście! Wybacz, to chyba przez to zmęczenie. 

Lilien zaśmiała się, zarzucając torbę na ramię.

- Zmęczenie, powiadasz ? Nie zachowywałaś się tak przed przerwą. 

Przesłała mi całusa dłonią i wyszła z pomieszczenia. 

                   Z osłupieniem wpatrywałam się w drzwi, za którymi zniknęła moja przyjaciółka. To niemożliwe. To tylko zmęczenie, Adam...to znaczy przerwa nie miała z tym nic wspólnego. Nic. Zarywam noce od tygodnia, rano wstaje.


Tak, to musiało być przemęczenie.


Szybkim krokiem podeszłam do biurka i usiadłam na krześle. Jutro sobota, a jeśli chciałam mieć wolny weekend, musiałam skończyć jeszcze dwa projekty. Przysunęłam do siebie papiery i zaczęłam je energicznie wypełniać.


*Kilka godzin później*


               Przetarłam piekące oczy. Bolały mnie plecy, a nadgarstek dziwnie ciągnął. Nabawię się nie długo jakieś wady. Spojrzałam na zegar, dziewiętnasta pięć. O, jak dobrze. Mogłam iść do domu. Na szczęście skończyłam już to, co miałam zrobić. 


           Zapowiadał się bardzo piękny weekend. Pozbierałam swoje szpargały, zarzuciłam torbę na ramie, po czym wyszłam z biura i zamknęłam drzwi na klucz. Leniwym krokiem ruszyłam do wyjścia. Na zewnątrz powitał mnie lekki wiatr i niemal czyste niebo. Chmury miały lekko pomarańczowy i różowy odcień ,słońce chyliło się już powoli ku zachodowi. Powolnym krokiem szłam do domu. Nie śpieszyło mi się. Po drodze zastanowiłam się, co zjeść na kolację, skoro na zakupach nie byłam od dwóch dni. Po chwili doszłam do wniosku, że w domu miałam jedynie czerstwą bagietkę, serek topiony i dżem. Trudno. Nie byłam w stanie już iść do żadnego sklepu. Opadłam z sił. Marzyłam tylko o łóżku. Mimo wszystko zawahałam się, gdy mijałam kawiarnię państwa Blanc. A może wstąpie po coś na wynos? Zajrzałam przez szybę i od razu porzuciłam ten zamiar. W środku było pełno ludzi, a mnie wręcz przerażała perspektywa długiego czekania na posiłek. No nic. Ponownie ruszyłam przed siebie i zaczęłam rozmyślać o wydarzeniach dzisiejszego dnia. Przed oczami stanął mi uśmiechnięty Adam.


                   Szlag, co się ze mną dzieje? Przecież to nie był pierwszy chłopak, jakiego widziałam w swoim życiu. Miałam ich wielu...


                Jednakże żaden nie zaintrygował mnie tak, jak Adam. Ale dlaczego tak się działo? Był przystojny, miał ładny uśmiech...Ale na miłość boską! Zamieniłam z nim tylko kilka zdań. Wywnioskowałam z tego, że był bardzo pozytywnym człowiekiem i miał duże poczucie humoru, a te wesołe iskierki w jego ciemnych oczach... 



                Cholera, Julie, zapędzasz się. Nawet nie zauważyłam, że stałam już pod swoją kamienicą. Grzebiąc w torebce w poszukiwaniu kluczy do mieszkania, weszłam po kilku kamiennych schodach, aby pociągnąć za dużą, ozdobną klamkę, prowadzącą do wnętrza budynku. 


              Mieszkałam w kamienicy z początków XX wieku. Przeprowadziłam się tutaj z powodu dojazdów na studia i do pracy, które były utrudnione przez dużą odległość. Pochodziłam z małej wioski oddalonej od Paryża około sto pięćdziesiąt kilometrów. Codzienna droga do pracy i z pracy, zabrałaby mi dobre cztery godziny z dnia, więc pięć lat temu zamieszkałam w Mieście Miłości, a tata pomógł mi kupić mieszkanie. Nie było łatwo, nie pochodziłam z zamożnej rodziny, ale rodzice zawsze chcieli, żebyśmy z bratem mieli, jak najlepiej. 

                          Z westchnieniem przekręciłam klucz w brązowych, starodawnych drzwiach z numerem jedenaście i weszłam do swojego zabałaganionego mieszkania, pachnącego kwiatami, kurzem oraz czymś charakterystycznym, czego nie potrafiłam określić. Zamknęłam za sobą drzwi, zdjęłam buty i rozejrzałam się po przedpokoju. Dębowe panele rozpaczliwie domagały się odkurzenia i umycia, lustro w zasuwanych drzwiach dużej szafy też się prosiło o wyczyszczenie. Z westchnięciem powiesiłam kurtkę w szafie, po czym przeszłam w głąb mieszkania. Nie było ono duże. Miało tylko nie wielki przedpokój, salon z aneksem kuchennym, łazienkę i sypialnię. Ale mi wystarczało, przecież mieszkałam sama.


         Zrozpaczona rozejrzałam się po salonie. Na kanapie, która stała pod ścianą, pomalowaną na zielony kolor, walały się moje ubrania, a na stoliku do kawy ze szklaną szybką, który znajdował się obok, leżały różne papierki, stały kubki po kawie, a także poniewierała się moja biżuteria. Na biurku, stojącym pod dużym oknem był natłok papierów, notatek, wiórów z zatemperowanych ołówków, a nawet pudełko po jakichś biszkoptach. Na krześle znajdowała się moja kolejna szafa, a kosz, który stał po prawej stronie biurka rozpaczliwe domagał się opróżnienia. Naprzeciwko ściany, pod którą stała kanapa, wisiał plazmowy telewizor, który kupiłam pół roku za samodzielnie zarobione pieniądze. Byłam z niego strasznie dumna. Pod nim stał stolik z odtwarzaczem DVD, kilkoma książkami, moją marną kolekcją filmową i kolejną warstwą kurzu. Na podłodze, która była taka sama jak na przedpokoju, znajdowały się kłęby kurzu, które przemieszczały się z każdym moim ruchem. O nie! Dość tego. Pal licho, że było wpół do ósmej wieczorem. Miałam już powyżej uszu tego bałaganu.


           Z wściekłością zdjęłam z siebie sukienkę, żeby jej nie zniszczyć, po czym włożyłam na siebie jakieś stare spodnie od dresu i koszulkę o dwa rozmiary za dużą. Wyciągnęłam odkurzacz i rozpoczęłam wojnę z własnym mieszkaniem.



*Kilka godzin później*

        
        Opadłam na kanapę ledwo żywa. Wszystko lśniło, a ja byłam spocona, głodna i śpiąca. Spojrzałam na zegarek. Wskazówki pokazywały już wpół do jedenastej. Cholera, przecież nie będę już dzisiaj jadła. Jakoś przeżyje. Wstałam i leniwie poszłam do łazienki. Wykąpałam się, założyłam swoją ulubioną piżamę, która składała się z dużej koszulki i krótkich spodenek, po czym dowlekłam się jakoś do łóżka. Zasnęłam w ułamku sekundy.
        Usłyszałam samochód, parkujący pod domem. Podniosłam wzrok z nad laptopa, czując podniecenie pomieszane ze szczęściem. Przyjechał, wrócił! Zerwałam się z krzesła i pobiegłam do drzwi, otwierając je na oścież. Wysiadał z samochodu w czarnej koszuli z podwiniętymi rękawami, ciemne włosy zawadiacko spadały mu na czoło... Poczułam w sobie fale pożądania. 


- Adam! - zawołałam tęsknie i pomachałam ręką.



      Uśmiechnął się do mnie, a ja puściłam się biegiem w jego kierunku. Pochwycił mnie na ręce i z śmiechem zaczęliśmy się kręcić po całym ogrodzie. Upadliśmy na trawę. 



- Tęskniłaś? - zapytał Adam zdyszany, błądząc palcami po mojej dłoni. Uniosłam się na łokciu tak, żeby spojrzeć mu w oczy. 



- Nawet nie wiesz, jak bardzo, panie Durand. 



      Roześmiał się, po czym złączył nasze usta w słodkim pocałunku. Wplątałam mu palce we włosy i mogliśmy już na zawsze tak tkwić...

*Następny dzień* 

             Obudziłam się po jedenastej, wypoczęta i zrelaksowana, jak nigdy. Przeciągnęłam się z głośnym jękiem, po czym z powrotem opadłam na poduszki i wpatrzyłam się w sufit. Ten sen był...dziwny. Skąd mi się wzięło takie wyobrażenie? Przecież nie myślałam o nim w ten sposób... Ale z drugiej strony chciałabym, aby ten sen się spełnił... 


      Jezu, Julie, co ty gadasz!?  


              Odrzuciłam kołdrę, podrywając się z łóżka. Podeszłam do okna, aby odsłonić rolety. Promienie słońca na chwilę mnie oślepiły. Od razy poczułam gorąco buchające od nagrzanej szyby. Och, pięknie. Kolejny upalny dzień czerwca. Osobiście wolałam chłodniejszą pogodę, ale co zrobić. Odeszłam od okna, po czym udałam się do łazienki. Dzisiaj miałam w planach duże zakupy, bo mój brzuch głośno domagał się posiłku, a stwierdziłam, że nie będę jadła czerstwej bagietki. Wykonałam poranną toaletę, związałam włosy w koński ogon i zrobiłam delikatny makijaż, a następnie poszłam się ubrać. Wybrałam krótkie dżinsowe spodenki, top i trampki. Gdybym tak poszła do pracy, pani Milicent nie wpuściłaby mnie za próg. Od swoich projektantek wymagała elegancji. Wzięłam torbę na zakupy, która znajdowała się w dolnej szafce w kuchni, złapałam jeszcze okulary przeciwsłoneczne i wyszłam z domu na zalaną słońcem ulicę.


          Gdy szłam chodnikiem, poczułam, jak promienie słoneczne parzyły moje plecy, czując się jakbym była w saunie. Za swój pierwszy cel obrałam piekarnię, żywiąc nadzieję, że coś jeszcze zostało, mimo późnej pory. Nie zawiodłam się. Kupiłam świeże pieczywo i ruszyłam dalej, żując kawałek chrupiącej bagietki. W sklepie spożywczym nabyłam najpotrzebniejsze produkty, takie jak kawa, herbata, cukier, owoce, warzywa, nabiał i wędlinę na kanapki. Złapałam jeszcze czekoladę i ciastka, po czym poszłam do kasy. Zapłaciłam za wszystko i wyszłam ze sklepu.



              Było okropnie gorąco, więc szybkim krokiem wróciłam do domu i rozpakowałam zakupy. Przekroiłam bagietkę, na każdej z dwóch części położyłam po plasterku sera, wędliny, sałaty, kilka plasterków ogórka, pomidora i rzodkiewki, a następnie posypałam je obficie szczypiorkiem. Och, jaka ja byłam głodna! Nalałam sobie jeszcze soku do szklanki, po czym z pełnym talerzem poszłam na kanapę. Włączyłam telewizor, i jedząc, zaczęłam skakać po kanałach. Znalazłam w końcu jakiś serial o miłości i chyba się w niego lekko wciągnęłam. Dzisiaj był jego maraton, toteż postanowiłam, że sobie go obejrzę.



               Tak więc przed telewizorem spędziłam sześć godzin. Płakałam rzewnie na ostatnim odcinku, gdy przystojny bohater zginął w wypadku samochodowym, a jego załamana narzeczona popełniła samobójstwo. Niby nic nowego, ale aktorzy świetnie to odegrali. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu i zaskoczona stwierdziłam, że było już po osiemnastej. Jak ten czas szybko leciał. Poszłam do kuchni odnieść talerz i szklanką, po czym ruszyłam do łazienki załatwić potrzeby fizjologiczne i obmyć wodą zapłakane oczy. Przy okazji poprawiłam makijaż, bo przez łzy lekko się rozmazałam. Malując rzęsy tuszem, zastanowiłam się, co robić dalej. Przed telewizor już nie wrócę. W końcu wpadłam na pomysł, że pójdę posiedzieć nad Sekwaną. O tak, wezmę książkę i kocyk. 



                Wybiegłam z łazienki i ruszyłam spakować zamierzone rzeczy. Po raz kolejny tego dnia wyszłam z domu. Tym razem obrałam inny kierunek. Cieszyłam się, że mam niedaleko do tej słynnej francuskiej rzeki. Po piętnastu minutach marszu byłam na miejscu. Tak, jak się spodziewałam ludzi było nie wielu z powodu wieczornej pory. Jacyś młodzi mężczyźni grali w siatkówkę, pary spacerowały nad brzegiem, a pojedyncze rodziny zbierały się właśnie do domu. Zaczęłam schodzić po łagodnym zboczu.



- Hej, maleńka! -Spojrzałam na młodych mężczyzn. Chłopaki przerwali swoją grę i przyglądali się z uśmiechem. - Dołączysz do nas? 



- Nie, dziękuję! - odkrzyknęłam, rozbawiona i rozdrażniona jednocześnie. 



- A może jednak? - zawołał najwyższy z nich, nawet przystojny. Wyglądał jakby naprawdę tego żałował. 



- Nie, miłej zabawy! - odpowiedziałam i poszłam szukać odpowiedniego miejsca na mój "piknik". Serio, miałabym grać w siatkę z takimi ciachami? Nie, dziękuję. Nie znałam ich i wszystko mogłoby się wydarzyć. Idąc, minęłam po drodze dwóch chłopaków. 



- Maleńka, idziesz z nami? Podobno jest niezła imprezka po drugiej stronie miasta. - Zatrzymali się i mierzyli mnie wzrokiem. 



- Nie, dziękuję, miłej zabawy wam życzę. - odrzekłam coraz bardziej rozdrażniona, po czym znowu ruszyłam przed siebie. Coś jeszcze za mną krzyczeli, ale się nawet nie obejrzałam. Co im wszystkim się dzisiaj stało do cholery?!



            W końcu znalazłam odpowiednie miejsce pod wielkim rozłożystym drzewem na najbardziej odludnej części plaży. Rozłożyłam niewielki koc, odrzuciłam torbę na bok, po czym usiadłam z książką w ręku. Otworzyłam ją tam, gdzie ostatnio skończyłam, i zaczęłam. Nie minęło kilka minut, gdy po swojej prawej stronie usłyszałam męski głos:



- Przepraszam, mogę...



            Westchnęłam, i nie patrząc nawet na tego gościa, odpowiedziałam:



- Nie, nie zagram z panem w siatkówkę, ani nie pójdę na jakąś super imprezę po drugiej stronie miasta!



           Usłyszałam krótki wybuch śmiechu i podniosłam wzrok. Koło mnie klęczał Adam i patrzył na mnie z rozbawieniem. 



- Chciałem tylko zapytać, czy mogę się dosiąść.



            Moje serce zatrzymało się na ułamek sekundy, a na policzki buchnął rumieniec wstydu. Jak najprędzej się przesunęłam i odpowiedziałam:



- Tak, jasne, siadaj - odpowiedziałam. - Przepraszam, myślałam, że jesteś kolejnym chamskim podrywaczem. Naprawdę bardzo przepraszam. 



           Chłopak usiadł, cały czas mając szeroki uśmiech na twarzy.


- Chyba bardzo lubisz przepraszać, co? To nasza druga rozmowa, a ty znowu mnie przepraszasz. Przecież nic się nie stało.

        Uśmiechnęłam się nieśmiało, po czym przyjrzałam mu się uważniej. Miał na sobie białą koszulkę z dekoltem w serek, beżowe spodnie i trampki. Grzywka opadała mu na czoło, a pod oczami miał szerokie cienie. Wczoraj nie zwróciłam na to uwagi, być może i on zarywał noce. Poczułam, że moje motylki brzuchu wariują...

- Co tam słychać, Julie? - zapytał, wpatrując się w lekko falującą wodę.

- Nic nowego. A u ciebie, Adam? - Tak bardzo polubiłam wymawiać jego imię...

- Też nic - odrzekł chłopak, po czym znowu się roześmiał. - Fascynująca rozmowa, nie ma co. Wybacz, ale jestem tak zmęczony, że nie mam siły wymyślać tematów do rozmowy.

       Widziałam, że co chwila zamykał oczy i dyskretnie ziewał. Cóż, postanowiłam się wykazać i zaczęłam mu opowiadać o moim dzisiejszym dniu, nawiązałam nawet temat serialu, który oglądałam... Chłopak uśmiechnął się, położył na kocu, i patrząc na mnie, uważnie słuchał moich opowieści. Aby się nie rozpraszać widokiem chłopaka, mój wzrok cały czas skupiony był na pięknym krajobrazie Sekwany.

- ...i wtedy ona się zabiła. - zakończyłam po chwili swoją opowieść. Czekałam, aż Adam mi odpowie, ale nic takiego się nie stało. Obejrzałam się i mimowolnie na mojej twarzy zawitał uśmiech. Spał. Nogi miał podkurczone, a jego ręce leżały luźno wzdłuż tułowia. Jego głowa leżała przekrzywiona na bok, a z lekko uchylonych ust wydobywało się ciche pochrapywanie.

           Dotknęłam lekko jego dłoni, dopiero później do mnie dotarło, co ja przed chwilą zrobiłam. Zdecydowanie coś było ze mną nie tak. Mogłam na niego tak patrzeć… patrzeć bez końca.
_________________________________
Beta - Dusia

Cześć kochani! <3
Bardzo Was przepraszam za te opóźnienie, ale sama nie wiem dlaczego tak wyszło. Ferie mi się zaczęły i trochę się rozleniwiłam. No, ale rozdział już jest. Osobiście mi najbardziej podoba się końcówka z Adasiem :3 Inspirowałam się pewnym momentem z serialu "Anna German", w którym osobiście się zakochałam, a historia tej piosenkarki mnie urzekła. Praktycznie na każdym odcinku płaczę, jak bóbr.
Dobra, już nie przedłużam. Miłego czytania <3
Pozdrawiam i do zobaczenia :)