poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Epilog

- Julie -
     Leżałam na łóżku, czując całkowite otępienie. Od kiedy Adam opuścił nasze mieszkanie minęło prawie siedem godzin. Słońce już dawno zaszło, a ja nawet nie miałam siły, aby wstać i zapalić jakiekolwiek światło. Znajdowałam się w kompletnej ciemności, kurczowo trzymając się za lekko wypukły brzuch. Łzy już dawno przestały płynąć po moich policzkach. W głowie miałam mentlik, nie miałam pojęcia, co robić. Czułam dotkliwy głód oraz pilną potrzebę skorzystania z toalety. Zdawałam sobie sprawę, że to uroki ciąży, ale na samą myśl o tym robiło mi się słabo. Jeszcze kilka godzin temu byłam taka szczęśliwa, że zostanę mamą. Już wyobrażałam sobie nas jaką szczęśliwą rodzinę. Niestety życie jak zwykle pokazało mi, gdzie raki zimują. Przekręciłam się na bok, po czym skuliłam w kłębek.

    - Adam -
     Siedziałem na murku w parku i nerwowo mnąc rękaw w dłoni, patrzyłem przed siebie. Deszcz lał już od dobrej godziny. Dawno przemoczył mnie do suchej nitki, woda skapywała mi z grzywki, ubrania ciasno przyległy do ciała, a kropelki chłodne cieczy drżały na rzęsach. Obok mnie znajdowała się byle jak rzucona torba, którą w pośpiechu spakowałem. Nie chciałem nawet myśleć, w jak wielkiej kałuży się pławi. Miałem w głowie okropny chaos, nie wiedziałem, co jest kłamstwem, a co prawdą. Drżałem na całym ciele, a serce waliło mi jak oszalałe. Czy to w ogóle było możliwe, aby Julie mnie zdradziła z jakimś ważniakiem? W ogóle, czy potrafiłaby mi to zrobić z kimkolwiek? Poderwałem się z miejsca, po czym przeczesałem mokre włosy palcami z taką siłą, jakbym chciał je sobie wyrwać. Dodatkowo powiedziała mi, że jest w ciąży. Westchnąłem głęboko, po czym przeniosłem wzrok na wieżę Eiffla, która była lekko przysłonięta przez gałęzie drzew. Nie dałem się jej nawet wytłumaczyć... I właśnie usiłowałem skreślić nasze marzenia o szczęśliwej rodzinie. Kopnąłem w murek, po czym zakręciłem się w kółko, uświadamiając sobie po kilku godzinach, co się właśnie stało. Uwierzyłem w maila jakiegoś durnego faceta, nie słuchając kompletnie własnej żony. Zakląłem pod nosem, po czym zarzuciwszy torbę na ramię, puściłem się biegiem, ślizgając się co chwila na mokrym chodniku.
- Julie -
  Podskoczyłam, gwałtownie wyrwana ze swojej półdrzemki. Usiadłam na łóżku, czując serce w gardle. Ktoś właśnie trzasnął drzwiami i upuścił klucze. Podniosłam się i na miękkich nogach wyszłam na korytarz. Wszędzie panowały egipskie ciemności, dopóki ktoś nie zapalił światła. Kiedy po kilku sekundach moje oczy przyzwyczaiły się do jasności, dojrzałam kto jest sprawcą tego hałasu. Z moich oczu natychmiast popłynęły łzy. Chciałam coś powiedzieć, ale nie mogłam. Adam stał na środku, ociekając wodą i patrząc na mnie z rozpaczą. Otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Nie mogąc zdobyć się na nic innego, zrobiłam krok do przodu, po czym otworzyłam ramiona. Wpadł w nie, po czym przytulił mnie bardzo mocno. Głaskałam go po mokrej głowie, starając się go uspokoić. Drżał na całym ciele, wciskając twarz w moje ramię.
- Przepraszam, Julie - wychrypiał. - Byłem idiotą...
- Cii, nic nie mów, słońce. - Szepnęłam.
      Rozumiałam go. Jak nikogo innego na świecie.
Dwa lata później...
- To w ogóle działa? - zapytał Adam, stukając w kamerę knykciami. Od ładnych paru minut próbował ją włączyć, ale coś mozolnie mu to szło.
   Zachichotałam, przenosząc wzrok na Étienne'a, którego karmiłam zupką ze słoiczka. Mały siedział w swoim kuchennym foteliku i wesoło obserwował poczynania Adama. Cały umazany był w pomarańczowym kremie, tak jak ja i wszystko wokół nas.
- Za mamusię! - zaświergotałam wesoło, podając mu jedzenie na łyżeczce. - Am! Śliczny chłopczyk!
- O! - zawołał nagle Adam, a mały roześmiał się głośno. - Działa! Pomachajcie ładnie tatusiowi!
- Mnie nie nagrywaj! - zawołałam, ocierając małemu usteczka. - Skarbie, pomachaj ładnie rączką.
    Wzięłam jego łapkę i pomachałam nią delikatnie w stronę uśmiechniętego szatyna.
- To teraz powiedz mamie, żeby przestała się tak chować za włosami i wszystko będzie dobrze. - Roześmiał się Adam, odmachując małemu.
   Étienne chyba zrozumiał, bo zaczął szarpać mnie za kosmyk włosów, który opadł mi twarz. Oboje roześmialiśmy się, a ja zmarszczyłam nos i zrobiłam zabawną minę do kamery. W kuchni rozległ się wesoły śmiech naszego synka. Ucałowałam go w główkę, po czym spojrzałam czule na Adama. Byli dla mnie wszystkim.
_________________________________________________________
Cześć...?
Spodziewalibyście się, że po ponad miesięcznej przerwie przyjdę do Was z epilogiem zamiast kolejnego rozdziału? Nie? Ja też nie. xd Ale po głębszym zastanowieniu tak właśnie wyszło. Stwierdziłam, że nic lepszego już nie wymyślę, a takie zakończenie też chyba nie jest złe, prawda? :) Wyjątkowo mi się podoba. :D
Powinnam wygłosić jakąś twórczą przemowę, ale jak zwykle przy zakończeniu jakiegokolwiek bloga jest mi tak smutno, że nie mogę pozbierać myśli... Chciałabym podziękować serdecznie wszystkim czytelnikom, a w szczególności Mei, Naomi, skybells, Mosquito, Karmelkowi i Alissie. <3 Dziękuję Wam za każdy miły komentarz, motywujący mnie do pracy. ^^ Bez Was nie doprowadziłabym tej historii do końca.
Co do Oliviera, możecie sami sobie wymyślić, co się z nim stało. c; Powiem tylko, że Adam nie obszedł się z nim zbyt łagodnie... ;>
Prolog tego opowiadania opublikowałam 14 grudnia 2013, więc dość długo prowadziłam. Myślę, że zostawiam tych bohaterach w bezpiecznej i jakże rodzinnej atmosferze. <3
Jeszcze raz dziękuję za wszystkie wyświetlenia o komentarze. :3
Od teraz będziecie mogli mnie znaleźć tylko tutaj hear-your-voice-again.blogspot.com. Więc jeżeli ktoś z obecnych jest zainteresowany innymi moimi tworami, serdecznie zapraszam właśnie tam. ^^ Od razu mówię, nie zrażajcie się. c; Nie piszę o One Direction.
A więc... Do zobaczenia na tym blogu już po raz ostatni! <3



czwartek, 16 lipca 2015

Rozdział XVII

- Julie -
 
      Otarłam usta wierzchem dłoni, po czym spuściłam wodę sedesie. Zwymiotowałam już trzeci raz w ciągu tygodnia. Na szczęście tym razem Adam tego nie widział, bo jeszcze był w pracy, ale po wcześniejszych razach widziałam, że się o mnie martwi. Wstałam z klęczek, po czym podeszłam do zlewu, aby umyć zęby. Wykonując powolne ruchy szczoteczką, wpatrywałam się w moje ponure odbicie w lustrze. Byłam blada, pod oczami miałam ciemne wory, a na czole pojawiły się kropelki potu. Westchnęłam, opłukałam całą twarz chłodną wodą, po czym bez wycierania jej, udałam się do kuchni. Był koniec września, a ja chodziłam po domu jedynie w koszulce Adama, która sięgała mi połowy ud, skutecznie zakrywając bieliznę. Ostatnimi czasy było mi okropnie wręcz duszno. Ustałam przy kuchence, aby sprawdzić, jak ma się obiad. Spróbowałam odrobinę zupy, zamieszałam makaron i napiłam się soku. Ustałam przy oknie i bezmyślnie zaczęłam podjadać paluszki, stojące na parapecie. Nie zastanowiłam się nawet, kto je tam umieścił. Zapewne ja. Od kilku dni jadłam praktycznie cały czas.
 
        Zastanawiało mnie to bardzo. Na początku myślałam, że się strułam. Potem, kiedy nie miałam innych objawów typowych dla tej przypadłości, moje myśli popłynęły w zupełnie innym kierunku. Mimo to bałam się o tym nawet myśleć. Nie chciałam mieć dziecka w tamtym momencie. Groziło mi wyrzucenie z pracy. Milicent dowiedziała się, że nie dokończyłam tych cholernych projektów dla Oliviera. Następnego dnia byłam umówiona z nią na rozmowę. Bardzo się stresowałam. Do tego dochodziło wspomnienie wydarzenia z przed kilku dni. Brzydziłam się tego mężczyzny. Bałam się, że może się to powtórzyć. Jednocześnie nie chciałam o tym nikomu powiedzieć, a zwłaszcza Adamowi. Wstydziłam się, że szybciej nie odepchnęłam tego dupka.
 
    Z zamyślenia ocknęłam się dopiero wtedy, kiedy skończyły mi się paluszki. Ponownie westchnęłam ciężko i wyrzuciłam pustą paczkę do kosza. Jeszcze raz zamieszałam makaron, po czym usłyszałam zgrzytanie klucza w drzwiach. Uśmiechnęłam się, po czym odwróciłam się szybko od kuchni, by powitać męża.
 
- Wróciłem! - zawołał z przedpokoju, a ja usłyszałam jak zdejmuje marynarkę i jak zwykle niedbale rzuca ją na szafkę na buty.
 
- Cześć, kochanie. - powiedziałam, po czym podeszłam, żeby go pocałować. Odwzajemnił pocałunek, uśmiechając się przy tym promiennie.
 
- Dobre wieści, słońce! - zawołał, zdejmując buty. Uniosłam brwi w oczekiwaniu, jednocześnie porządnie wieszając jego okrycie. Strzepnęłam jakiś pyłek z rękawa, po czym poczułam ręce chłopaka w talii. Uniósł mnie w górę, by po chwili iść w kierunku kuchni.
 
 
- Puść mnie, wariacie! - Zaśmiałam się, delikatnie uderzając go w klatkę piersiową.
 
- Nie! - odrzekł, po czym oplótł sobie moje nogi w pasie. Objęłam go za szyję, wpatrując się zaintrygowana w jego zadowolone oczy.
 
- Dostałem podwyżkę! - obwieścił z dumą, opierając się czołem o moje czoło.
 
   Zapiszczałam, ściskając go mocno.
 
- To cudownie! Powinniśmy to uczcić! - krzyknęłam naprawdę ucieszona. Ostatnio z pieniędzmi zaczynało robić się krucho.
 
- Zabieram cię dzisiaj na kolację. - wymruczał, a ja poczułam jego wargi na szyi. Zadrżałam, mimowolnie przymykając powieki. - Do najdroższej restauracji w mieście.
 
   Uśmiechnęłam się, po czym pocałowałam go mocno w usta. Odwzajemnił pocałunek, który porwał nas na dobrą minutę.
 
- A ja ugotowałam dla ciebie przepyszną zupę. - powiedziała z uśmiechem. - Siadaj do stołu, zaraz podaję.
 
- Co tylko rozkażesz, słońce. Tylko najpierw sprawdzę pocztę, bo czekam na ważnego maila od klienta. - odrzekł, po czym poszedł włączyć laptopa.
 
   Cała w skowronkach podeszłam jeszcze raz do kuchenki, wyłączyłam makaron, by po chwili stwierdzić, że zupa musi się jeszcze chwilkę pogotować. Zamyśliłam się na moment. A gdyby tak... Podjąwszy decyzję, nałożyłam makaronu do dwóch miseczek, po czym poszłam szybkim krokiem do łazienki. Wolnym ruchem otworzyłam jedną z szafek, po czym po chwili wahania odsunęłam wszystkie przedmioty i chemikalia, by wziąć małe tekturowe pudełeczko z małym dzieckiem na wierzchu. Odetchnęłam głęboko i zabrałam się za czytanie instrukcji.
 
   Po kilku minutach trzymałam w dłoni test ciążowy, którego wynik był... pozytywny. Na mojej twarzy zaczął pojawiać się szeroki uśmiech, a dłoń automatycznie powędrowała do brzucha. Wpatrywałam się w mały przedmiot w mojej dłoni, a moja euforia sięgała zenitu. Spojrzałam w lustro i ujrzałam swoją roześmianą, zarumienioną twarz.

- Adaś! - krzyknęła, po czym szybkim krokiem wyszłam z łazienki. - Adaś, jestem...

    Ustałam w progu z testem ciążowym w jednym ręku, drugą zaś położyłam sobie na brzuchu. Popatrzyłam zaskoczona na ukochanego. Siedział przed laptopem, a na jego twarzy malował się głęboki szok. Zamrugałam, zastanawiając się, co się stało; przecież nie zdążyłam mu jeszcze powiedzieć. Podeszłam do niego powoli, czując jak uśmiech znika z moich ust.

- Co się stało, kochanie? - zapytałam, dotykając jego ramienia. Odsunął się szybko od mojej ręki, a ja zamarłam, nie wiedząc, co się dzieje.

      Popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem. Pełnym żalu, zawodu, złości i czegoś jeszcze, czego nie potrafiłam zinterpretować. Jeszcze raz wyciągnęłam dłoń w jego stronę, ale on poderwał się z kanapy i odsunął ode mnie kilka kroków.

- Przeczytaj. I nic więcej nie mów. - powiedział tylko zdławionym z emocji głosem.

- Ale, Adam... - Ponowiłam próbę, lecz mężczyzna odwrócił się w stronę okna.

   Z walącym głośno sercem, pochyliłam się nad laptopem. Zaczęłam czytać, a z każdą chwilą robiło mi się coraz bardziej gorąco.

 
 Droga Julie,
Dziękuję Ci za tamten cudowny wieczór. Ten pocałunek zapamiętam już na zawsze, choć wierzę, że uda mi się ich skraść dużo więcej. Mam nadzieję, że Twój mąż nie dowiedział się o niczym - problemy są mi zbędne. Liczę na kolejne rychłe spotkanie, będę odliczał godziny do niego.
O. Arnaud
 
PS. Twoje ciało jest idealne.
 
- Nie wylogowałaś się z poczty. - Odezwał się Adam, a ja czułam, że nogi zaczynają się pode mną uginać. Bił od niego straszny chłód. Nie patrzył na mnie, tylko w szybę, po której zaczęły spływać kropelki deszczu. - Ta wiadomość wyskoczyła mi automatycznie. Nie powinienem czytać twojej prywatnej korespondencji. Przepraszam.
 
- Adam, ale przecież ty w to nie wierzysz. - zawołałam cicho, podchodząc do niego, starając się jakoś uspokoić. Przecież to było absurdalne.

   Chciałam położyć mu rękę na ramieniu, a potem go przytulić, ale strzepnął moją dłoń i odsunął się ode mnie. W moich oczach zaczęły zbierać się łzy. Cały czas w jednej dłoni ściskałam test ciążowy, który zapowiadał tak cudowną przyszłość. Teraz staliśmy krok od całkowitego zniszczenia naszego małżeństwa, a najgorsze było to, że nic nie mogłam z tym zrobić.

- Myślę, że... nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia. - Mruknął chłopak, po czym wyminął mnie i wyszedł z salonu.

  Przez kilka minut stałam niezdolna do jakiegokolwiek ruchu, trzęsąc się ze strachu. Usłyszałam jakieś dziwne odgłosy, dochodzące z sypialni. Zamrugałam kilka razy, po czym poszłam sprawdzić, co się dzieje. Widok, który tam zastałam, sprawił, że oparłam się bezsilnie o framugę drzwi.

- Co ty...co ty robisz? - wyszeptałam, łkając.

- Pakuję swoje rzeczy. - odpowiedział, wrzucając kolejną koszulkę do torby.

     Zaczęłam szlochać.

- Adam, błagam cię. To wszystko nieprawda. To on mnie...- Nie wiedziałam, co dalej powiedzieć. Mężczyzna nawet na mnie nie patrzył. - Zostań, wytłumaczę ci wszystko. Proszę, zostaw te ubrania.

   Podeszłam do niego, po czym starałam się powstrzymać jego ręce. Popatrzył na mnie, zatrzymując się w połowie zasuwania suwaka. Widziałam, że miał łzy w oczach. Czując słony płyn, spływający po policzkach, ujęłam jego bladą twarz w dłonie.

- Nie rób tego... Błagam cię. - wyszeptałam, nie wiedząc, jak inaczej go powstrzymać. - Ja... jestem w ciąży.

     Mężczyzna popatrzył na mnie zszokowany, a przez jego twarz przewinęły się chyba wszystkie możliwe emocje. Od zdziwienia przez radość aż do całkowitego otępienia. Obserwowałam to wszystko, czując, że serce zaraz zmiele mi żebra. Adam zacisnął powieki, a z jego oczu wypłynęły dwie łzy.

- Tak? - wyszeptał. - A z kim? Z nim czy ze mną?

    Odsunęłam się zszokowana. Poczułam się tak, jakby szatyn przed chwilą mnie spoliczkował. Popatrzył na mnie z jeszcze większą rozpaczą, po czym zarzucił torbę na ramię i szybkim krokiem wyszedł na korytarz. Potem usłyszałam tylko trzaśnięcie drzwi wejściowych. Oddychałam coraz szybciej, czując, że moje życie właśnie dobiegło końca. Zaczęłam rozpaczliwie płakać, po czym opadłam bezsilnie na podłogę. Z kuchni dobiegł straszliwy syk, a po mieszkaniu rozniósł się swąd przypalonej zupy. Skuliłam się w kłębek, obejmując się ciasno ramię. Czułam się tak, jakbym zaraz miała rozpaść się na kawałki.

    Dlaczego? Dlaczego... Przecież ja niczego nie zrobiłam...
________________________________________
Hej!

Jej, przepraszam, że czekaliście na ten rozdział dłużej niż zapowiadałam, ale nagle tyle mi się na głowę zwaliło, że nie miałam kiedy go dokończyć. :c Teraz jednak już jest i obiecuję, że kolejny pojawi się szybciej. Jak się uda, to nawet 20.07. :D

Przepraszam za to, co zrobiłam z życiem Julie i Adasia...

Pozdrawiam! <3

PS. A, wiem, że rozdział krótki, ale to zamierzone. :)




poniedziałek, 6 lipca 2015

Rozdział XVI

- Julie -
 
    Spojrzałam na zegarek, zagryzając wargę. Było po dwudziestej drugiej, a ja nadal siedziałam w biurze. Dzwoniłam do Adama, żeby się mną nie przejmował i poszedł spać, bo ja tu jeszcze posiedzę, ale przed chwilą dostałam od niego smsa o treści: Kotku, o której będziesz? Taka cisza i pustka bez ciebie. Zostaw to w cholerę i wracaj do domu. Nawet nie wiedział, jak bardzo chciałabym zostawić to w cholerę. Niestety, ukochany Olivier załatwił nas po mistrzowsku. Kiedy tydzień temu nasz Dom Mody oddał mu projekty, ten zażądał jeszcze poprawek. Milicent się wściekła i chociaż sama nie przyłożyła palca do tego projektu, nam kazała wszystko poprawić. Do tego dała nam na to tylko trzy dni. Trzeci dzień mijał jutro, a raczej dzisiaj, bo było już po dwunastej, a ja nadal nie dokończyłam dwóch poprawek. Co gorsza, nie miałam na nie żadnego pomysłu.
 
     Westchnęłam z frustracją, po czym odrzuciłam ołówek na blat biurka. Oparłam się na krześle, czując ból w dole pleców. Byłam bliska załatwienia swojego kręgosłupa na amen. Spojrzałam na stanowisko Liliane i przewróciłam oczami. Dziewczyna spała, półleżąc na biurku. Wstałam, po czym podeszłam do niej i puknęłam lekko w ramię.
 
- Hej, wstawaj! - mruknęłam, dźgając ją ponownie. - Idź do domu.
 
    Podskoczyła jak oparzona, po czym spojrzała na mnie nieprzytomnie. Zamrugała gwałtownie, a po chwili wydała z siebie przeciągły jęk.
 
- Już nie mogę! Została mi jeszcze jedna sukienka. A w domu nie zasnę spokojnie, jeśli będę wiedziała, że tego nie dokończyłam.
 
- Mi dwie. - mruknęłam, podchodząc do okna. Na ulicach, oświetlonych rzęsiście przez latarnie, nie było kompletnie nikogo. Uchyliłam lekko jedną połówkę okiennic, by po chwili poczuć na twarzy nocny, wrześniowy wiaterek. - Też mam już dosyć.
 
- Uch, pójdę do kuchni zrobić kawę. - powiedziała markotnie moja przyjaciółka, po czym wstała. - Chcesz też?
 
- O tak, poproszę. - mruknęłam z wdzięcznością, sięgnąwszy po telefon. - Ja przez ten czas zadzwonię do Adama.
 
    Blondynka wyszła, a ja wybrałam numer do męża. Ustałam ponownie przy oknie, czekając aż ten odbierze. Jego głos usłyszałam po trzecim sygnale. Mimowolnie się uśmiechnęłam.
 
- Mam po ciebie wyjść, kochanie? - zapytał od razu, a ja gdzieś w tle usłyszałam szum wody z prysznica.
 
- Och, nawet nie wiesz jak bardzo bym tego chciała. - jęknęłam z zazdrością. - Muszę jeszcze zostać. Pewnie jakąś godzinę albo dwie.
 
- Biedactwo moje. - powiedział Adam ze współczuciem. - Powinnaś zmienić pracę. Ta jędza cię wykończy.
 
- Ta jędza dobrze płaci. - Westchnęłam, po czym powtórzyłam to, co mówiłam mu godzinę temu. - Idź spać, kochany. Nie czekaj na mnie, bo musisz rano wstać i się nie wyśpisz.
 
- Nie mogę spokojnie sobie spać, kiedy moje słonko zarywa już nie wiadomo, którą noc z kolei. - odrzekł stanowczo. - Nie ma mowy, jak skończysz to zadzwoń. Wyjdę po ciebie.
 
- Ale Adaś...
 
- Żadnego ale. - Uciął. - Kocham cię.
 
   Uśmiechnęłam się, po czym odgarnęłam włosy z czoła.
 
- Ja ciebie bardziej. To pa. Zadzwonię, jak tylko skończę.
 
    Rozłączyłam się, po czym przytuliłam telefon do piersi. Zagryzłam wargi, czując szczęście wypełniające mnie od środka. Uwielbiałam słyszeć kocham cię od Adama. Za każdym razem miałam wrażenie, że to jakiś piękny sen i zaraz się obudzę.
 
    Nagle usłyszałam ciche pukanie we framugę drzwi. Odwróciłam się z zaskoczeniem, po czym zobaczyłam pana Oliviera we własnej osobie. Stał w garniturze i uśmiechał się do mnie szeroko. Nie odwzajemniłam uśmiechu.
 
- Dobry wieczór, Julie. - powiedział cicho, patrząc na mnie dziwnie.
 
- Nie przypominam sobie, żebyśmy byli na ty. - Fuknęłam, siadając z powrotem przy biurku. - Co pan tutaj robi tak późno?

- Czemu tak nie przyjemnie? - zapytał, nadal się uśmiechając.

- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie. - odburknęłam niegrzecznie. To przez niego marnowałam swój czas od jakichś dwóch miesięcy. Wystarczająco mnie to irytowało.

     Zachichotał.

- Przyszedłem przekazać twojej szefowej dokumenty. Wiesz, papierkowa robota odnośnie zamówienia, bla bla.

   Kiwnęłam głową, jednocześnie zgrzytając zębami. Denerwowało mnie to, że nadal zwraca się do mnie jak do swojej dobrej znajomej.

- A ty co robisz tutaj tak późno? - zapytał po chwili, obserwując mnie uważnie.

    Nie wytrzymałam i parsknęłam ironicznym śmiechem.

- Kończę poprawki dla ciebie. - odrzekłam, zwracając się do niego per ty.

    Roześmiał się, po czym usiadł na krześle naprzeciwko mnie i oparł się tak, że znalazł się w niebezpiecznie bliskiej odległości względem mojej osoby. Mimowolnie odsunęłam się ze wstrętem, zastanawiając się, co on wyprawia.

- Dobrze to zaplanowałem, nie uważasz? - zapytał z błyskiem w oczach, widząc moją reakcję. - Sukienki były perfekcyjne, ale mimo to kazałem je poprawić, żebym mógł jeszcze na ciebie chociażby popatrzeć.

    Przełknęłam ślinę. Powoli zaczynałam się bać.

- Nie bój się. - mruknął, tak jakby czytał mi w myślach, po czym wyciągnął rękę i dotknął mojego policzka. Momentalnie zerwałam się na równe nogi, odpychając jego rękę.

- Jaki ty jesteś bezczelny. - syknęłam, patrząc na jego roześmianą twarz z wściekłością. - Jeżeli jeszcze do ciebie nie dotarło, jestem szczęśliwą mężatką, a ty obleśnym chamem, który próbuje się do mnie dobrać. Wynoś się i nigdy nie wracaj.

   Mężczyzna podniósł się i zapiął guzik od marynarki.

- Mówiłem już, mąż to dla mnie żaden problem. - Zachichotał, po czym podszedł do mnie. Odsunęłam się tak daleko, jak tylko pozwoliła mi ściana, znajdująca się za mną.

   Olivier ustał tak blisko, że poczułam jego oddech na swojej twarzy. Był przesiąknięty dymem z papierosów. Odwróciłam głowę ze wstrętem jednocześnie, napierając na ścianę jeszcze bardziej. Mężczyzna wziął w palce kosmyk moich włosów.

- Odsuń się. - warknęłam, ale emocje dławiły mi głos i było to ledwo słyszalne. - Zostaw mnie w spokoju.

- Nie mogę. - szepnął, przysuwając swoją twarz do mojej. - Wszystko w tobie niesamowicie mnie pociąga. Twój głos, twój zapach. Twój wygląd.

    Nim się obejrzałam poczułam jego wargi na swoich, a jego dłonie na moich policzkach. Zamarłam, niezdolna do żadnego ruchu. Całował mnie powoli, próbując językiem rozerwać moje złączone wargi. Zagotowało się we mnie. Odepchnęłam go oburącz, po czym z obrzydzeniem wytarłam usta. Patrzył na mnie z rozbawieniem.

- Wynoś się! - wrzasnęłam. - Ty obleśny psycholu, nigdy więcej nie próbuj tego robić. Nie masz prawa.

- Jeszcze zobaczymy, jakie ja mam prawa. - powiedział, a z jego warg nie znikał pewny siebie uśmieszek. - Dobranoc, Julie.

   Wyszedł powoli, zostawiając mnie samą. Dygotałam na całym ciele, a policzki mnie piekły. Jak on mógł mnie pocałować?! Nie mieściło mi się to w głowie. Poza tym bałam się. On wyglądał na nieobliczalnego psychola. Oparłam się znowu o ścianę, czując, że coraz bardziej kręci mi się głowie. Serce tak mi dudniło, że zagłuszało wszystko inne. Do tego doszły dotkliwe mdłości. Resztkami sił, sięgnęłam po telefon i wybrałam numer Adama.

- Halo?

- Kochanie... - szepnęłam, czując zimny pot na czole. - Mógłbyś po mnie przyjść? Nie najlepiej się czuję.

- Co się dzieje?! - krzyknął zaniepokojony. - Już biegnę! A ty w razie czego dzwoń po pomoc.

   Jego głos zaczął mi się rozmywać coraz bardziej. Komórka wysunęła mi się z ręki i upadła na ziemię.

- Mam kawę! - Usłyszałam tylko jeszcze głos Liliane, a potem było już ciemno.
 
 
***
 
  Przez moją podświadomość zaczęły przedzierać się czyjeś głosy. Czułam ból głowy. Był tak silny, że mnie ogłuszał. Próbowałam wyostrzyć słuch, aby zrozumieć, o czym rozmawiają owe głosy, ale nie było to takie proste. Dopiero po kilkunastu sekundach dotarły do mnie strzępki rozmowy.
 
- Dzwoń po te cholerne pogotowie! - Adam? - Julie? Julie, kochanie? Słyszysz mnie? Ocknij się, proszę?
 
  Wzmianka o pogotowiu skutecznie sprawiła, że mogłam zlokalizować swoje bezwładne ciało. Zmarszczyłam brwi, chcąc dać upust swojemu sprzeciwowi.
 
- Julie? Otwórz oczy, słonko.
 
- Nie chcę pogotowia. - wychrypiałam, zanim spełniłam prośbę ukochanego.
 
- Ale... - Usłyszałam głos mojej przyjaciółki. Ponownie się zmarszczyłam, po czym otworzyłam powieki.
 
    Leżałam na podłodze, a nade mną pochylał się zaniepokojony Adam. Teraz na jego twarzy pojawiła się ulga i cień uśmiechu. Spróbowałam usiąść, ale powstrzymał mnie delikatni. Westchnęłam, czując pewne zażenowanie.
 
- Naprawdę nie chcę żadnego pogotowia. To tylko przemęczenie. Już dobrze się czuję. - powiedziałam tym razem już silniejszym głosem.
 
- Jesteś pewna? - zapytała Liliane, pochylając się nade mną z troską. - Długo byłaś nieprzytomna.
 
- Tak, jestem pewna. - powiedziałam, po czym usiadłam, asekurowana przez ramiona Adama. W głowie kręciło mi się jeszcze tylko troszkę.
 
- Dasz radę iść, kochanie? - zapytał ukochany, patrząc na mnie z niepokojem. Pogłaskałam go po policzku.
 
- Tak.
 
   Wstałam, cały czas podtrzymywana przez męża. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że czuję się już zupełnie dobrze, nie licząc tych lekkich zawrotów głowy. Zaczęłam powoli zbierać swoje rzeczy z biurka, aby jak najszybciej móc znaleźć się w domu.
 
- Mogę za ciebie to dokończyć. - powiedziała Liliane, wskazując na projekty, leżące przede mną.
 
- O nie, dziękuję. Nie mam zamiaru już tego robić. - warknęłam ciut za ostro.
 
- Dlaczego? - zapytał zszokowany Adam, pomagając mi się pakować.
 
- Po prostu mam dosyć. - odparłam szybko, mając nadzieję, że nikt nie pociągnie tematu.
 
    Nie miałam zamiaru mówić komukolwiek o tym, co zdarzyło się tutaj kilkanaście minut temu. Mimo, że się bałam, miałam nadzieję, że sama dam sobie radę. Nadzieja matką głupich?
 
________________________________________________
 
Cześć!
 
Jeju! Jak tutaj dawno nie było rozdziału?! Jak ja mogłam do tego dopuścić?! ;o Przepraszam Was bardzo, ale czerwiec nie należał do najspokojniejszych miesięcy w moim życiu. xd Teraz mamy już wakacje (TAAAK!) i osobiście planuje zakończyć te opowiadanie do końca lipca. :D Więc rozdziały będą pojawiały się co 5-7 dni. ^^ Tzn. postaram się, żeby tak było... Ostatnio złapała mnie wena na to opowiadanie, więc muszę z niej skorzystać!
 
Także... Czekam na Wasze opinie i pozdrawiam! <3 

     
 


piątek, 15 maja 2015

Rozdział XV

- Adam -

         Bez zainteresowania przełączałem kanały w telewizorze. Nic nie było. No kompletnie nic. Żadnego filmu przygodowego ani niczego, co byłoby godne uwagi. Leciały tylko jakoś durnowate seriale i wiadomości, których z reguły nigdy nie oglądałem, żeby nie psuć sobie humoru. Wyłączyłem odbiornik, a w salonie zapanowała kompletna ciemność. Przetarłem zmęczone oczy i odchyliłem głowę na oparcie kanapy. Chyba nie powinienem po ciemku oglądać telewizji ani siedzieć przy laptopie, co ostatnio zdarzało mi się dość często. Na dworze zapalono już latarnie. Nie lubiłem września. W dzieciństwie zawsze kojarzył mi się ze szkołą, za którą też jakoś nigdy szczególnie nie przepadałem. To wrażenie pozostało, chociaż byłem już od dawna dorosły.

    Wstałem energicznie, aby trochę się otrzeźwić, po czym zapaliłem lampę, która stała w kącie. Na salon lunął potok światła, wydobywając z mroku porządek jaki tutaj panował. Uśmiechnąłem się pod nosem. Z Julie żyło mi się jak w bajce. Domowe obowiązki dzieliliśmy między siebie, nie miałem zamiaru jej w żaden sposób wykorzystywać, choć mówi się, że to kobieta powinna dbać o wszystko, żeby mąż był zadowolony. Ten pogląd był po prostu chory. Czyli kobieta ma robić za służącą, jakby jej partner nie miał własnych rąk czy nóg? Pokręciłem głową nad głupotą ludzką. U nas panowały zasady, że w jednym tygodniu ja sprzątałem, a Julie gotowała, a w drugim na odwrót i tak na zmianę. W naszym życiu nie brakowało miłości i wzajemnego zrozumienia. Właściwie ostatnio coraz intensywniej zaczynaliśmy myśleć o dziecku. Nawet już się zdecydowaliśmy, że chcemy powiększyć naszą rodzinę, ale zgodnie stwierdziliśmy, że najpierw powinniśmy zarobić trochę pieniędzy i odłożyć je na przyszłość. Przecież Julie będzie zmuszona iść na urlop macierzyński, więc głównie ja będę odpowiadał za dochody, a szczerze powiedziawszy nie zarabiałem milionów. 

     Podszedłem do kuchenki i zacząłem wyjadać resztkę zimnego obiadu. Po kilku kęsach stwierdziłem, że raczej sobie to odgrzeję, więc podłączyłem patelnię z mięsem, dolewając odrobinę oliwy. Do tego dogotowałem trochę ryżu, po czym, czekając aż zagrzeje się woda na herbatę, poszedłem do naszej sypialni. Julie siedziała przy ogromnym biurku pod oknem i nachylona nad blatem kończyła jakieś szkice. Siedziała nad tym samym już od miesiąca, męcząc jakieś sukienki dla znanego fotografa. Cały Dom Mody, w którym pracowała przygotowywał dla niego kreacje. Wydawało mi się to dziwne, no bo jaki fotograf sam łatwi sobie kostiumy, ale w końcu machnąłem ręką. Szykowała się z tego podobno nie zła wypłata, więc Julie pracowała na wszystkich obrotach. Ze współczuciem wyjmowałem jej każdą większą robotę z rąk, żeby tylko mogła odpocząć. Teraz też opierała głowę na ręku, co chwila ziewając. Podszedłem do niej, po czym delikatnie pocałowałem w pachnące włosy.

- Może już starczy? - powiedziałem cicho, zaglądając jej przez ramię. 

   Obok kartki, na której szkicowała leżało mnóstwo notatek oraz kartek, które z frustracji uległy już destrukcji. Westchnąłem, przerzucając jej delikatnie włosy na prawe ramię, po czym wtuliłem nos w jej obnażoną szyję. Zadrżała pod wpływem mojego oddechu, po czym położyła mi dłoń na głowie.

- Jeszcze chwilka - mruknęła, głaszcząc mnie jednostajnie po grzywce. - Dokończę tę sukienkę i już kończę. 

- W porządku - zamruczałem, całując ją w ucho. - Zjesz ze mną na kolację odgrzane jedzenie z obiadu? Czy zrobić ci coś innego? 

- Zrobię sobie sama, skarbie. Kupiłam wszystko na sałatkę, momencik, zaraz pójdę - odrzekła nieuważnie, zdejmując rękę z mojej głowę. 

    Westchnąwszy, wyprostowałem się, po czym wyszedłem z sypialni. Postanowiłem, że sam zrobię jej tę sałatkę, chociaż tyle, że będzie mogła sobie wygodnie usiąść i od razu zjeść. Wyjąłem wszystkie potrzebne składniki, po czym przystąpiłem do działania. Posiekałem na drobno warzywa, ówcześnie dokładnie je myjąc. Wymieszałem je w szklanej misie, po czym dokroiłem sera fety. Jeszcze raz wszystko dokładnie przemieszałem, by po chwili nakryć do stołu. Spojrzałem mimochodem na zegarek; było po dziewiętnastej. Przeciągnąłem się, ziewnąłem, po czym ruszyłem do sypialni, aby zawołać Julie na kolację.

- Gotowe! - zawołałem od progu, zaglądając do pomieszczenia. - Słońce?

    Kobieta półleżała na biurku, opierając policzek na swoich pogniecionych kartkach. Oddychała głęboko przez lekko uchylona usta, pochrapując cicho. Uśmiechnąłem się rozczulony, po czym jak najdelikatniej potrafiłem, wziąłem żonę na ręce. Zamruczała niezadowolona, ale nie otworzyła oczu.

- Cii, śpij... - szepnąłem jej do ucha, lekko odkładając jej ciało na łóżko.

       Z fotela, stojącego nieopodal wziąłem koc i okryłem ją delikatnie. Natychmiast przekręciła się na prawy bok, przytulając twarz do jaśka. Spała. Postałem chwilkę i szczerząc się, jak pajac gapiłem się na jej twarz. Na te gładkie powieki, miły nosek i pełne usta. Ciekawe, co jej się śni.

   Wyszedłem z sypialni, ruszając do kuchni. Sałatkę przerzuciłem do specjalnego pojemnika, aby się nie zepsuła; będzie jak znalazł na śniadanie. Schowałem naczynie do lodówki, po czym zjadłem swoją kolację. Pozmywałem, otworzyłem okno, żeby trochę wywietrzyć, po czym zrobiłem przegląd swojego służbowego kalendarza. Zapisałem tam wszystkie ważne sprawy i terminy, aby czegoś nie pomylić. Zamykając notes, z zadowoleniem stwierdziłem, że do oddania projektu kwiaciarni mam jeszcze dwa tygodnie. Ponownie ziewnąłem, zastanawiając się nad jego koncepcją. W zamyśleniu poszedłem do łazienki, by wziąć prysznic i poddać się wieczornej toalecie. Skończywszy, wytarłem się do sucha i z mokrymi włosami, poszedłem z powrotem do sypialni. Julie leżała teraz na wznak z rękami rozrzuconymi wokół głowy.

     Uśmiechnąłem się, po czym zgasiłem światło. W pokoju zapanował półmrok, jedynym źródłem światła był jasny, ogromny Księżyc, który zaglądał przez okno. Z daleka, światełkami, migotała wieża Eiffla. Oczarowany tym widokiem, postanowiłem nie zasłaniać okna. Położyłem się ostrożnie obok żony i nakryłem kołdrą. Wpatrzony w szybę, pogrążyłem się we wspomnieniach. Było mi ciepło i przytulnie, a powieki same zaczęły mi ciążyć. Nawet się nie zorientowałem, kiedy zasnąłem.

- Julie -

       Obudziłam się w środku nocy, zlana potem. Z zastanowieniem przeciągnęłam się ostrożnie, próbując zorientować się, dlaczego jest mi tak niewygodnie i gorąco. Starając się przyzwyczaić oczy do ciemności, uniosłam się lekko na łokciu, po czym mój wzrok padł na twarz Adama, delikatnie oświetloną przez Księżyc. Spał głęboko, a jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Uśmiechnęłam się, po czym delikatnie usiadłam. Spojrzałam na elektroniczny zegarek; było po pierwszej. Podniosłam się najciszej jak umiałam, stwierdzając, że mam na sobie dresy i bluzę, w których wczoraj chodziłam pod domu. W pewnej chwili wszystko mi się przypomniało. Kończyłam projekt i chyba musiałam zasnąć, bo dalej urywał mi się film. Adam musiał mnie przenieść do łóżka. Uśmiechnęłam się rozczulona, po czym po omacku wyszłam na korytarz.

    Zapaliłam światło w kuchni i ściągnęłam z siebie bluzę, żeby pozostać w samej koszulce. Przeciągnęłam się, by po chwili przetrzeć twarz. Nadal chciało mi się spać, ale wiedziałam, że nie zasnę, jeśli się nie wykąpie. Już chciałam iść do łazienki, gdy nagle głośno zaburczało mi w brzuchu. Wręcz byłam pewna, że mój żołądek słychać było w pokoju obok. Ze zdziwieniem otworzyłam lodówkę, żeby coś przekąsić. Niby nie powinnam jeść o tej porze, ale przecież nie zjadłam kolacji, a poza tym nigdy wcześniej nie byłam aż taka głodna. 

   Już miałam sięgnąć po jogurt, gdy nagle moją uwagę przyciągnęło plastikowe pudełko z tajemniczą zawartością. Wyciągnęłam rękę, po czym wyjęłam pojemnik z lodówki. Otworzywszy go, ślina napłynęła mi do ust. Adam zrobił dla mnie sałatkę! Bez zastanowienia wyjęłam widelec z szuflady, po czym zaczęłam jeść. Na początku miałam zamiar zjeść tylko kilka kęsów, ale nim się obejrzałam pojemnik był pusty. Umyłam go, trochę zła na siebie. Nie powinnam tyle się najadać, a właściwie nie potrafiłam nad tym zapanować. Chwilę potem zalała mnie fala ciepła. Miłość w związku można okazywać na wiele różnych sposobów i najwyraźniej przyrządzanie drugiej osobie posiłku jest jednym z nich. Z szerokim uśmiechem na ustach, poszłam do łazienki. Wykąpałam się, umyłam dokładnie zęby oraz włosy. Tak odświeżona, poszłam na boso do sypialni. Po cichu wczołgałam się na łóżko, po czym ułożyłam obok Adama, który nie zmienił pozycji. Przykryłam się, po czym przymknęłam powieki. Nie minęła minuta, a ja już spałam. 

- Adam - 

- Daleko jeszcze? - usłyszałem za sobą.

    Roześmiałem się, słysząc ten marudny głos. Od dwóch godzin jechaliśmy na rowerach w stronę pięknego jeziorka, które znajdowało się niedaleko Paryża. Jako że była wolna sobota, postanowiliśmy odpocząć trochę od miasta i wyruszyć w teren. Zwłaszcza, że wrzesień zafundował nam lipcową pogodę. Na początku jechaliśmy ramię przy ramieniu, wesoło rozmawiając, ale od jakiś kilkunastu minut Julie wlekła się za mną po polnej drodze, jęcząc, że jej gorąco i niewygodnie, i że jeszcze chwila, a ona rezygnuje. 

- Jeszcze jakieś pół godzinki! - odkrzyknąłem, zjeżdżając z górki. Usłyszałem za sobą oburzony jęk, po czym zachichotałem. 

- Mówiłeś, że to niedaleko! 

- No bo to jest niedaleko! 

- Stop, Adam, ja już nie mogę. - Usłyszałem jak hamuje, po czym z westchnieniem zrobiłem to samo. 

   Zawróciłem rower, obserwując jak Julie mocuje się z suwakiem torby, którą miała przerzuconą przez ramię. Przystanąłem obok, obserwując jej poczynania. Spojrzała ma mnie spod byka, a ja się roześmiałem. Naprawdę mnie bawiła. W końcu wydobyła z torby butelkę wody mineralnej i spragniona przypięła się do szyjki. Piła tak łapczywie, że ścianki butelki zaczęły się zasysać z braku dopływu tlenu. Kiedy w końcu skończyła, ścianki z trzaskiem odskoczyły na swoje miejsce, a dziewczyna otarła usta wierzchem dłoni. 

- Uff, skarbie, ja już dalej nie pojadę. - jęknęła, przybliżając się do mnie wraz z rowerem i opierając czoło, na mojej piersi. Pogłaskałem ją po włosach, jednocześnie zastanawiając się z rozbawieniem, jak ona to sobie wyobraża.

- Rozbijemy piknik na środku drogi? - zapytałem, gładząc ją dalej po głowie. 

- Nie wiem. - odrzekła, po czym podniosła głowę i rozejrzała się. - O!

- Co? - zapytałem zdziwiony, patrząc w kierunku, który wskazywała. 

- Jaka śliczna łąka! Tam się rozstawimy! - zawołała, złażąc z roweru, po czym prowadząc go obok siebie poszła w stronę ogromnej połaci zieleni. 

     Kręcąc z głową z uśmiechem na ustach, ruszyłem za nią. Jakieś sto metrów od drogi, przystanęła w końcu, po czym oparła rower na stopce.

- Widzisz, jak ślicznie? - zapytała, biorąc się pod boki. 

- Ale ja chciałem popływać! - powiedziałem marudnie, z przekąsem, po czym zacząłem rozkładać koc. 

- Popływamy kiedy indziej. - odrzekła z rozbawieniem, zaczynając mi pomagać. 

    Kiedy już wszystko było gotowe, usiedliśmy na kocu, aby zacząć spożywać nasz obiad. Wziąłem pierwszy z brzegu pojemnik, po czym otworzyłem go. Zapachniało serem pleśniowym i oliwkami. 

- Mniam. - mlasnąłem, po czym wyjąłem jedną z kanapek. Wgryzłem się w nią ze smakiem, spoglądając na Julie.

- Nie jesz? - zapytałem zdziwiony, kiedy już przełknąłem potężny kęs. - Coś nie tak? 

    Dziewczyna siedziała nieruchomo, przyciskając dłoń do ust. Oczy miała przymknięte, a na czole kropelki potu. 

- Skarbie? - zapytałem zaniepokojony. 

    Pokręciła tylko głową, po czym zerwała się gwałtownie, biegnąc w stronę najbliższego drzewa. Było oddalone od nas jakieś dwadzieścia metrów. Oparła się o korę, po czym zaczęła wymiotować. Zdezorientowany, podniosłem się, po czym ruszyłem w jej kierunku. Przecież nic jeszcze nie zjadła i nie skarżyła się na mdłości. Podbiegłem do niej, po czym przytrzymałem jej włosy.

- Odsuń się - mruknęła słabo, ocierając usta. - Nie chcę, żebyś to oglądał. 

- Przestań - zaprotestowałem, patrząc na nią z troską. - Co się stało? Dlaczego mi nie powiedziałaś, że źle się czujesz? Nie ciągnąłbym cię na rowery.

   Było mi głupio. 

- Nic mi nie było - odpowiedziała szybko, prostując się i odsuwając od drzewa. - To teraz, tak nagle. Chyba przez tę sałatkę. Zjadłam ją w nocy. 

     Odetchnąłem z ulgą, przyciągając ją do siebie. Już się bałem, że to coś poważnego. Przytuliłem ją do siebie, a ona wymamrotała cicho:

- Przepraszam, że musiałeś to oglądać. 

    Przyłożyłem jej palec do ust, aby zamilkła.

- Przysięgałem ci miłość w każdej chwili życia, w chorobie też. Chcesz już wracać do domu? 

- Nie! - zaprzeczyła szybko. - Już mi lepiej. Dopiero przyjechaliśmy. 

- W porządku. - odrzekłem, po czym pociągnąłem ją delikatnie za rękę w stronę koca. 

      Zapowiadała się iście królewska uczta.
________________________________________________

       Hej! :D

Ojejku, nie spodziewałam się, że uda mi się dzisiaj opublikować ten rozdział. Jakoś tak przysiadłam, zaczęłam pisać i samo wyszło. c; Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Powoli zaczynam wprowadzać w życie swój szatański plan! ;> To już się zaczęło w tym rozdziale. :D

Czy widzicie ten piękny szablon? ;> On jest taki piękny, jak nie wiem co! A jego wykonawczynią jest oczywiście Mei! ;*

Kolejny rozdział postaram się opublikować szybciej. c;

Pozdrawiam! ^^

czwartek, 2 kwietnia 2015

Rozdział XIV

- Julie -

  Krzątałam się energicznie po naszym mieszkaniu, zbierając się do wyjścia. Co prawda do ważnego spotkania w pracy miałam jeszcze godzinę, ale wolałabym być gotowa wcześniej. Zdążyłam włożyć już na siebie czarne, eleganckie spodnie z wysokim stanem oraz wpuścić w nie jedwabną, białą koszulę. Podeszłam do lustra, aby się przejrzeć. Musiałam przyznać, że efekt nawet mi się podobał. Włosy zaplotłam kilka minut wcześniej w nieskomplikowanego kłosa, zostawiając przy tym sporo włosów wolno. Z makijażem nie chciałam przesadzić, madame Milicent zakazała nam wyglądać wyzywająco. Użyłam więc tylko podkładu, różu, błyszczyka oraz tuszu do rzęs.

   Adam jeszcze spał. Nie było to wcale dziwne, gdyż była sobota i ogólnie rzecz biorąc, też powinnam się jeszcze wylegiwać. Niestety, klient zażyczył sobie spotkanie dzisiaj w jakiejś kawiarni. Padło na uroczy lokal naszych dziadków. Milicent zażądała, abyśmy stawiły się w trójkę. Ja, Liliane i jeszcze jedna nasza koleżanka z pracy. Klientem był jakiś sławny fotograf, który osobiście chciał omówić stroje do jego nowej sesji. Zdziwiło nas to, przecież to nie fotograf powinien zajmować się takim czymś.

   Poprawiłam jeszcze delikatnie włosy, po czym sięgnęłam na szafkę po kubek z kawą. Na palcach poszłam do naszej sypialni. Mój mąż spał na brzuchu, na całej szerokości łóżka przykryty tylko do połowy, z jaśkiem pod głową. Oparłam się o futrynę i nieświadomie uśmiechnęłam. Byliśmy małżeństwem od ponad dwóch miesięcy. Wszystko układało się wręcz idealnie. Nie pokłóciliśmy się jeszcze ani razu. Michel śmiał się, że to strasznie niezdrowe i wkrótce dojdzie pewnie do jakiejś ostrzejszej awanturki. Denerwowało mnie to. Bałam się, że zapeszy, a ja nie chciałam, aby cokolwiek się zmieniło. Żyliśmy razem w swojej bajce, koniec, kropka.  Upiłam łyk, po czym zerknęłam na zegar wiszący nad łóżkiem. Pomyślałam, że czas się zbierać, po czym najciszej jak umiałam, podeszłam do łóżka. Nachyliłam się nad Adamem i delikatnie cmoknęłam go w policzek. Uśmiechnął się sennie, ale nie otworzył oczu. Wyszłam z sypialni, po czym ruszyłam w kierunku drzwi wejściowych. Założyłam kremowe pantofle na niskim obcasie, zarzuciłam na siebie marynarkę, po czym zabrałam torebkę i wyszłam z domu.

   Słońce strasznie grzało mnie w plecy, a promienie raziły w oczy. Wyjęłam więc okulary przeciwsłoneczne i wsadziłam je na nos. Było po ósmej, ale Paryż już tętnił życiem. Całe rodziny wychodziły na spacery, widywałam także turystów z aparatami  w rękach i rozglądających się ciekawie. Ludzie jeździli na rowerach, rolkach bądź szli powoli, rozkoszując się piękną pogodą i wolną sobotą. Westchnęłam, żałując, że muszę iść na to spotkanie. Tak chętnie zostałabym w domu! Zjadła z Adamem śniadanie, a potem wyruszyła z nim na jakąś ciekawą wycieczkę. Och, trudno. Może po południu uda się coś wykombinować, pomyślałam, po czym nagle stwierdziłam, że jestem na miejscu. Poprawiłam włosy, zaczynając się lekko stresować. Nigdy nie byłam na takim spotkaniu, Milicent pierwszy raz mnie o to poprosiła. Odetchnęłam głęboko, policzyłam do trzech, po czym weszłam do środka. Uśmiechnęłam się do babci, która stała za ladą i układała kwiatki w wazonikach. Rozejrzałam się po kawiarni, a że nikogo jeszcze nie było podeszłam do starszej pani.

- Dzień dobry - przywitałam się z uśmiechem. Obejrzałam się za siebie, sprawdzając, czy nikt nie przyszedł.

- Witaj, kochanie - odrzekła babcia, patrząc na mnie wesoło zza okularów. - Spotkanie służbowe?

- Tak - westchnęła mimowolnie, po czym znowu spojrzałam na drzwi. Miałam szczęście, Liliane przyszła zaraz po mnie. Pomachała mi ręką na powitanie. - Przepraszam cię, babciu, ale muszę już iść. Później porozmawiamy.

- Podać wam coś dziewczynki? - zapytała jeszcze, zanim odeszłam do stolika, przy którym usiadła moja przyjaciółka.

- Nie, dziękujemy, może później - odrzekłam po chwili namysłu. Staruszka kiwnęła głową, a ja poszłam do Liliane.

    Opadłam na krzesło obok niej, po czym zdjęłam z siebie marynarkę.Odwiesiłam ją na oparcie, po czym zaczęłam stukać nerwowo palcami w blat stołu.

- Denerwujesz się? - szepnęła blondynka, rozglądając się płochliwie. - Ja okropnie.

- Witaj w klubie - mruknęłam. Nagle mój wzrok padł na drzwi. - Wstawaj, idą!

    Obydwie zerwałyśmy się z miejsca, patrząc na dwójkę wysokich osób. Jedną z nich była oczywiście nasza szefowa, wyniosła i dumna. Wiodła za sobą ciemnowłosego mężczyznę, ubranego w elegancki garnitur. Miał dłuższe włosy, zaczesane do tyłu, a na jego wargach igrał delikatny uśmiech. Przełknęłam ślinę, kiedy podeszli do naszego stolika.

- Dzień dobry - mruknęłyśmy razem z Liliane. Jakoś tak nagle zaschło mi w gardle.

- Dziewczęta - powiedziała pani Milicent, nie zwracając uwagi na nasze powitanie. Mężczyzna ukłonił się grzecznie, ale też nic nie powiedział. - To jest pan Olivier Arnaud, fotograf jednego z najlepszych francuskich magazynów. Planuje ważny sesję, dlatego postanowił spotkać się z nami osobiście, by omówić szczegóły strojów dla modelek. Mam nadzieję, że sprostamy jego wymaganiom. Macie notować wszystko, co ustalimy.

- Proszę pani, ale Corinne... - zaczęła niepewnie Liliane, ale Milicent jej przerwała.

- Corinne nie przyjdzie. Jest chora. - Po tych słowach usiadła, nakazując nam gestem to samo.

    Uczyniłyśmy to natychmiast. Poderwałam torebkę z podłogi, aby odnaleźć jakiś notes i ołówek. Kątem oka zauważyłam, że moja przyjaciółka robi to samo. Odetchnęłam z ulgą, kiedy znalazłam to czego szukałam, po czym usiadłam prosto i spojrzałam pytająco na klienta. Uśmiechnął się do mnie dziwnie. Zawstydzona spuściłam wzrok, ale nadal czułam na sobie jego spojrzenie. Milicent zaczęła mówić, a ja notować. Spotkanie trwało trochę ponad godzinę. Razem z Liliane nie odzywałyśmy się praktycznie wcale. To szefowa cały czas rozmawiała z tym cały fotografem, a my tylko zapisywałyśmy wszystko, co usłyszałyśmy. Zrobiłyśmy na szybko kilka próbnych szkiców, które spotkały się z dezaprobatą klienta. Cały czas facet przyglądał mi się dziwnie, rzucał zaczepne spojrzenia, a mnie powoli przestawało to zawstydzać. Byłam zirytowana. Kiedy podniósł się, aby się pożegnać zrobiłyśmy to samo. Nie patrząc na niego, podałam mu dłoń, a on delikatnie ją pocałował. Zmarszczyłam brwi, ale nie powiedziałam. Wzięłam marynarkę z krzesła, po czym razem z Liliane podążyłyśmy ku wyjściu.

- Przepraszam - usłyszałam za sobą głęboki głos, miły w barwie, ale bezczelny w tonacji. Odwróciłam się. Mężczyzna stał naprzeciwko mnie i uśmiechał się uprzejmie. - Zostawiła pani torebkę.

   Spojrzałam zaskoczona na to, co trzymał w dłoni.

- Rzeczywiście, dziękuję panu - odpowiedziałam, po czym odwróciłam się z powrotem ku drzwiom.

- Może chciałaby mi się pani odwdzięczyć? - usłyszałam za sobą i aż przystanęłam. - Jakaś kawa, spacer, kino?

   Spojrzałam na Liliane, poszukując ratunku, ale właśnie stała przy gablotce z ciastami i przyglądała się poszczególnym rodzajom. Marszcząc brwi, przeniosłam wzrok na fotografa, który z uprzejmym uśmiechem czekał na odpowiedź. Nie przebierając w słowach, uniosłam prawą rękę i tak rozstawiłam palce, aby mógł zobaczyć obrączkę. Na chwilę zaniemówił, ale po chwili na jego twarz wrócił ten sam uśmiech.

- Cóż, mężatka - mruknął. - Nie mam szczęścia do kobiet, no ale cóż. Mąż jest, a po chwili może go nie być, prawda?

- Wypraszam sobie takie insynuacje - warknęłam, nie wytrzymując. - Jest pan bezczelny, arogancki i bez kultury. Do widzenia.

   Wyszłam na zewnątrz, słysząc za sobą cichy śmieszek.

***

- Czego on od ciebie chciał? - zapytała Liliane, truchtając, aby dorównać mi kroku. 

- Wiedziałabyś, gdybyś mnie tam nie zostawiała! - powiedziałam rozżalona, idąc szybkim krokiem i nie oglądając się za siebie. - Facet ewidentnie się do mnie doczepił! Ych, nienawidzę takich chamów!

- Widziałaś, jak się na ciebie gapił? - zachichotała kobieta, zakrywając usta dłonią. 

- Zboczeniec - skwitowałam oburzona. - Poza tym niech się odczepi, mam męża. 

- Ale on o tym nie wie - zauważyłam blondynka, przyglądając mi się z rozbawieniem.

- Wie - odpowiedziałam. - Pokazałam mu obrączkę, żeby go spławić. 

- I co? Udało ci się? 

- Nie. - Westchnęłam, zwalniając. Doszłyśmy do skrzyżowania, na którym każda szła w swoją stronę. - No dobra, to do poniedziałku.

   Pocałowałyśmy się w policzek, po czym ruszyłam w stronę domu. Po drodze wstąpiłam do sklepu, aby zrobić zakupy i z wolna się przy tym uspokajałam. Kiedy dotarłam do naszej kamienicy prawie już nie pamiętałam o tym przykrym zdarzeniu. Przekręciłam kluczyk w drzwiach, po czym weszłam do środka. Od mojego wyjścia nic się nie zmieniło. Przewróciłam oczami, zaniosłam torby pełne różnych produktów do kuchni, po czym ruszyłam do sypialni, po drodze zdejmując buty i marynarkę. Zachichotałam, widząc, że Adam jeszcze śpi. Była prawie jedenasta. Rzadko kiedy zdarzało mu się tak długo wylegiwać. Tym razem nie dziwiłam się wcale, gdyż wczoraj bardzo późno wrócił z pracy i do pierwszej w nocy kończył jakiś ważny projekt. 

   Wdrapałam się na łóżko z łobuzerskim uśmiechem, po czym delikatnie przejechałam mu nosem po linii szczęk. Przeciągnął się, po czym uśmiechnął. Cmoknęłam go w usta i zbliżyłam twarz do jego ucha.

- Wstajemy, śpiochu - szepnęłam, obejmując go ramieniem. Przytulił mnie, po czym mruknął nieprzytomnie:

- Już, już, jeszcze minutka. 

  Westchnęłam, uśmiechając się, a po chwili położyłam głowę na jego torsie. Wsłuchałam się w spokojne bicie jego serca. Czułam się przy nim bezpiecznie, było mi ciepło i przytulnie. Przymknęłam powieki i sama nie zauważyłam, kiedy się zdrzemnęłam. 
________________________________________________
Hej! <3

W końcu i tutaj udało mi się dodać rozdział! Nie bijcie, to wszystko przez szkołę. Tyle tego... ;-;
Cóż, mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba.
I powiem Wam tylko jedno - w tym opowiadaniu też się zaczną moje mroczne wymysły, więc mi to wybaczcie.

Pozdrawiam! ^^

niedziela, 1 lutego 2015

Rozdział XIII

- Adam -

   Weszliśmy do naszego wspólnego mieszkania, zmęczeni, ale szczęśliwi jak nigdy. Była trzecia nad ranem, wesele skończyło się dosłownie kilkanaście minut temu. Od razu przyjechaliśmy do domu. Szczerze powiedziawszy miałem już dosyć tego cholernego garnituru, a widziałem, że Julie też się męczy w sukni ślubnej, który była już dość mocno przybrudzona od dołu. Zamknąłem za nami drzwi i pierwsze, co zrobiłem, to ściągnąłem z siebie marynarkę i rozwiązałem krawat. Widziałem, że moja żona (jejku, jak to dziwnie brzmi...) mocuje się już z zamkiem sukienki, jednocześnie próbując odpiąć paski wysokich butów. Uśmiechnąłem się, po czym powoli podszedłem od tyłu by jej pomóc z suwakiem. Rozsunąłem go powoli, po czym musnąłem opuszkami palców jej odkryte plecy.

- Dziękuję - szepnęła, odwracając do mnie delikatnie głowę. Przytrzymywała przód sukienki  rękoma tak, aby się z niej nie zsunęła. 

    Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, po czym objąłem ją w talii i delikatnie obróciłem do siebie przodem. Zagryzła wargi, patrząc mi w oczy. Odgarnąłem jej z twarzy jakiś zbłąkany kosmyk włosów, który wydostał się już dawno z wytwornego koka. Powoli zbliżyłem swoje usta do jej warg, po czym delikatnie je musnąłem. Odwzajemniła pocałunek, ale po chwili odsunęła się ode mnie delikatnie.

- Najpierw łazienka, kochanie - powiedziała, uśmiechając się do mnie. - Ja pierwsza!

   Roześmiałem się. 

- No dobrze, to leć. Ja pościelę nasze małżeńskie łoże - mrugnąłem do niej, po czym poszedłem do sypialni. 

    Ustałem w drzwiach jak wmurowany. Dziecinnie obejrzałem się na drzwi wejściowe, sprawdzając, czy czasem nie pomyliliśmy mieszkań. Nie, wszystko się zgadzało... Usłyszałem z łazienki, jak Julie napuszcza wodę do wanny. Pokręciłem z niedowierzaniem głową, po czym zbliżyłem się do łóżka. Było zaścielone białą, jedwabną pościelą. Przy wezgłowiu leżało mnóstwo ozdobnych poduszeczek, jaśków i tym podobnych. Na etażerkach, komodzie, stoliku i właściwie większości mebli, stały świeczki, w różnych optymistycznych kolorach. Dominowała biel. Mało tego - ktoś rozsypał wszędzie płatki czerwonych róż. Na środku łóżka leżał też ich pokaźny bukiet. Potarłem sobie tył głowy z bezradności. Kto to zrobił? Nagle na swojej szafce nocnej zauważyłem jakąś kartkę złożoną na pół. Wziąłem ją szybko do ręki i zacząłem czytać.

To dla Was, kochane gołąbeczki. Żeby ta noc poślubna była jedyna w swoim rodzaju. Nie pytajcie, jak to zrobiliśmy, wymknęliśmy się na chwilkę z wesela. Mam nadzieję, że się nie pogniewacie. =) 

Liliane

PS. Zapal świeczki, idioto.

Michel

   Gapiłem się na ten świstek jak zahipnotyzowany. Okej... Nie będę wnikał.  Uśmiechnąłem się i, kręcąc głową, jeszcze raz obrzuciłem wzrokiem całe pomieszczenie. Spisali się, nie ma co. Odłożyłem kartkę z powrotem na miejsce, po czym rozejrzałem się za czymś, czym mógłbym zapalić te świeczki. Jak na złość nic, nie zostawili. Zdenerwowany, poszedłem przegrzebywać kuchnię w poszukiwaniu pudełka zapałek.

- A zapalniczki to już zostawić nie mogłeś, idioto - mruczałem, gmerając w szufladzie. 

    Po kilku minutach szukania znalazłem to, czego szukałem. Wróciłem do sypialni i zabrałem się za zapalanie tych wszystkich świeczek i świeczuszek. Skąd oni tyle tego wzięli? Kiedy skończyłem, Julie akurat wyszła z łazienki. Stanęła w drzwiach, tak jak ja wcześniej i zaniemówiła. Omiotłem wzrokiem jej postać, jak zaczarowany. Miała na sobie satynową koszulkę na ramiączka, która sięgała jej przed kolana. Włosy miała rozpuszczone i mokre. Patrzyła na pomieszczenie z lekko uchylonymi ustami, co tylko dodawało jej uroku.

- Kto to zrobił? -  wyszeptała, delikatnie wskazując na łóżko.

    Bez słowa podszedłem i podałem jej kartkę. Odchrząknąłem, kiedy ustałem obok niej. Czułem się jakoś dziwnie zniecierpliwiony. Przeczytała ją szybko, a na jej pełnych wargach wykwitł szeroki uśmiech.

- Uch, do końca życia im się za to nie odwdzięczymy - zachichotała, rozglądając się dookoła. - Idziesz do tej łazienki? 

- Tak, tak - mruknąłem, po czym poszedłem wziąć szybki prysznic. W przelocie musnąłem palcami jej biodro. 

- Julie - 

   Z szerokim uśmiechem na ustach, wczołgałam się powoli na łóżko. Położyłam się po środku i poczułam tę cudowną ulgę. Po całym dniu tańczenia i stresu, wreszcie mogłam odpocząć. Przeciągnęłam się, ziewnęłam, po czym wbiłam wzrok przed siebie. Słyszałam, jak Adam odkręca wodę, a ta uderza cicho o dno wanny. Mój uśmiech poszerzył się. Przypomniał mi się liścik przyjaciół... Noc poślubna. Hm, brzmi kusząco. Przetarłam oczy dłonią i cierpliwie postanowiłam czekać na ukochanego. Przed oczami stanął mi moment, w którym się poznaliśmy. Zachichotałam. Oj, niezła łamaga ze mnie była.

- Adam! - zawołała pani Blanc z radością. - Siadaj, kochany, zaraz coś ci podam. Julie, skarbie, to jest Adam, mój wnuk.


Zamarłam. Od kiedy ta pani miała wnuka? Przychodzę tutaj od bardzo dawna, a nigdy wcześniej go tutaj nie widziałam. Chłopak usiadł obok mnie, odłożył papiery na blat i wyciągnął do mnie rękę, uśmiechając się serdecznie.


- Adam Durand - powiedział z wesołym błyskiem w oku. Odwzajemniłam uśmiech, czując dziwne szarpnięcie w piersi.


- Miło mi, Julie Cartier. - I już chciałam podać mu rękę, ale podnosząc ją do góry nieuważnie zahaczyłam o swoją filiżankę z kawą. Naczynie przewróciło się, a płyn popłynął na jego spodnie i koszulę. Złapałam się za usta.


- Tak bardzo cię przepraszam, nie chciałam! - wyjęczałam przerażona, złapałam serwetki podawane przez panią Blanc, która o dziwo była rozbawiona i przyglądała nam się uważnie, po czym rzuciłam się ratować jego koszulę, nie zważając większej uwagi na jakieś tam papiery. Nawet nie wiedziałam, czy ucierpiały.


- Naprawdę tak bardzo, bardzo mi przykro! - Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Wycierałam jego ubranie, co nic nie dawało, bo plama nie zniknęła.


- Dziewczyno, spokojnie! - zaśmiał się Adam, zabierając delikatnie moje ręce. - To tylko ciuchy. Gdyby to były moje projekty, to wtedy zamieniłbym się w prawdziwego mordercę.


Spojrzałam mu w oczy, a on się do mnie uśmiechnął. I tym uśmiechem podbił moje serce na zawsze, nawet o tym nie wiedząc.


    Ponownie się zaśmiałam, przypominając sobie tamten moment. Przejechałam opuszkiem palców po ustach, po czym uniosła się na łokciu i wyjrzałam na korytarz. Słyszałam, że woda już nie leci. Po chwili drzwi od łazienki się otworzyły. Adam przyszedł do sypialni w samych bokserkach, z ręcznikiem przezrzuconym przez prawe ramię i z mokrymi, zmierzwionymi włosami. Mimowolnie westchnęłam, patrząc na jego umięśnione ciało. Nadal nie mogłam uwierzyć, że jest tylko mój już na zawsze. Uśmiechnął się do mnie, po czym rzucił trzymany w rękach garnitur na podłogę. Ręcznik przewiesił przez dolną poręcz łóżka, po czym powoli wszedł na łóżko na czworaka. Poprawiłam się na poduszkach i zalotnie się do niego uśmiechnęłam. 

- Noc poślubna? - zachichotał, znajdując się nade mną i cmokając w nos. 

- Już raczej dzień - zaśmiałam się, patrząc w okno. Powoli zaczynało już świtać.

- A kogo to obchodzi - wymruczał, całując powoli moją szyję. Położyłam dłonie na jego ramionach i przymknęłam powieki. Czułam zapach jego dezodorantu i pasty do zębów. 

     Westchnęłam, kiedy zjechał na mój dekolt i cały czas pieścił go pocałunkami. Podniósł powoli lewą rękę i delikatnie opuścił mi ramiączko na prawym ramieniu. Mimowolnie zachichotałam, a on mi zawtórował. Poczułam jego oddech tuż nad piersiami. Zadrżałam pod jego wpływem. Błądziłam dłońmi po jego plecach, delikatnie śledząc ich fakturę. W pewnym momencie, chłopak zrobił taki ruch, jakby chciał zsunąć ze mnie koszulkę, ale widziałam, że się waha. Spojrzał na mnie niepewnie, a ja tylko ujęłam jego twarz w dłonie i złożyłam na jego ustach długi pocałunek. Wziął to za przyzwolenie, bo ten gest właśnie nim był. Nie wstydziłam się przed nim swojego ciała, wiedziałam, że kocha mnie taką, jaka jestem. Odwzajemniał pocałunek, zsuwając ze mnie cienki materiał. Uniosłam się delikatnie, aby mu to ułatwić. Po chwili moje odzienie wylądowało na podłodze, a ja ciaśniej objęłam swojego partnera, nie przestawjąc go całować. Po kilku sekundach zjechałam dłonią do jego brzucha, po czym delikatnie włożyłam palec za gumkę jego bokserek. Poczułam, że się uśmiecha. Lepszej nocy poślubnej nie mogłam sobiw wymarzyć. Myślę, że on też.
__________________________________
Hej! 

Matko, powiedzcie mi, jak ja to zrobiłam? O.o Ostatni rozdział był 6 grudnia, a przez cały styczeń nic się tutaj nie pojawiło. Zwłaszcza, że miałam ferie, które właśnie mi się kończą. (ide sie powiesić ) Coś się rozleniwiłam. xd

Co do rozdziału... To błagam, tylko bez hejtów! To moja pierwsza scena, w której zabrnęłam aż do takiego momemtu...eee... we współżyciu moicj bohaterów. "Punkt kulminacyjny" ominęłam, zabrakło mi odwagi do napisania go. xd Musicie wybaczyć, pewnie kiedyś się przełamię. Jak na razie mam tylko 16 lat i nie spieszy mi się do wgłębiania w szczegóły przy takich scenach. Tutaj i tak daleko pojechałam, mam nadzieję, że nie zrobiłam z siebie idiotki. 

Co do tego fragmenciku z przeszłości, teraz tak mi się zbiegły rozdziały na wszystkich blogach, że wszędzie dodaję taką retrospekcję. Musicie mi to wybaczyć, to zwykły przypadek. ^^

No cóż, to tyle na dzisiaj. Kolejny rozdział postaram napisać się szybciej. :) Poza tym powiem Wam, że powoli zbliżamy się do przełomowego momentu i nie długo przestanie być tak kolorowo...

Pozdrawiam! <3

PS. Nowy szablon jest cudny, prawda? :*

PS2. Rozdział krótki, wiem, musicie mi to wybaczyć. Nie mogłam już patrzeć na tę pustkę tutaj. :c