wtorek, 22 lipca 2014

Rozdział VIII

- Adam -

     Wszedłem do biura, rzucając projekty na biurko. Michel'a jeszcze nie było. Pewnie razem z tą dziewczyną wczoraj zaszaleli. Uśmiechnąłem się do siebie, po czym usłyszałem dźwięk sms'a. Wyjąłem telefon, po czym odblokowałem ekran.

Mickey odstawiony do mamy. Pytał o Ciebie :) Kiedy jeście laz pobawi się z Adasiem i z Ziuli! Haha, ja też dziękuję za mile spędzony wieczór. xx Zobaczymy się wieczorem? Może wesołe miasteczko? ;p

    Roześmiałem się głośno. Mały chyba naprawdę nas polubił. Ja jego też. Zabrałem się za wystukiwanie wiadomości.

Ja tam jestem za! :D Jakby mama małego potrzebowała opiekunki, to wie gdzie dzwonić. ;> Nie ma problemu, świetnie się bawiłem! Okej, to co? O dwudziestej jestem pod Twoim domem. Miłego dnia! c:

   Odłożyłem komórkę, po czym przyciągnąłem do siebie notatki i zacząłem myśleć, jak zaprojektować mieszkanie w małym bloku. Po godzinie zacząłem sobie rwać włosy z głowy, bo nie potrafiłem się skupić i narysować niczego sensownego, a co gorsza praktycznego. Sfrustrowany odrzuciłem ołówek na biurko i odchyliłem głowę na oparciu fotela. Spojrzałem na zegarek. Michel powinien być już godzinę temu. Zirytowany podszedłem do stolika, aby zrobić sobie kawę. Gdy upijałem pierwszy  łyk, do pomieszczenia wpadł mój zdyszany przyjaciel.

- O, kogo ja widzę? - zapytałem, wracając na stanowisko pracy. - Zaspałeś czy wręcz przeciwnie?

    Uniosłem brwi i puściłem mu oczko. Pokazałam mi niezbyt przyzwoity gest środkowym palcem. Rzucił rzeczy na biurku tak gwałtownie, że połowa z nich spadła na podłogę, po czym sam usiadł na krześle, nie patrząc na mnie. Siedziałem zaskoczony ze szklanką w połowie drogi do ust.

- Aha? - powiedziałem przeciągle, odstawiając naczynie na biurko. - Rozumiem, że randka się nie uda...

- Nie było żadnej randki, rozumiesz? - wrzasnął rozwścieczony, wstając i kierując na mnie rozogniony wzrok. - Nie było! I chwała za to!

- Dobra, stary, nic z tego nie rozumiem. - Uniosłem ręce w geście poddania. - Przecież miałeś się świetnie bawić, mówiłeś, że dziewczyna jest cudowna.

- Może i jest, ale nie chce być ojcem zastępczym. - mruknął, a ja w jego głosie usłyszałem nutkę żalu.

- Co?! - zawołałem niedowierzająco. - Laska ma dziecko?

       Michel nie patrząc na mnie pokiwał głową. Zaczął bezmyślnie pukać ołówkiem w blat. Widziałem po nim, że jest naprawdę rozżalony.

- Powiedziała ci? - zapytałem. Chciałem jakoś pomóc, wysłuchać, cokolwiek!

- Niechcący - mruknął. - Spóźniła się lekko, tłumacząc, że musiała dziecko odstawić do przyjaciółki. Rozumiesz to?! Jakoś wcześniej się nie paliła, by mi o tym powiedzieć.

    Spuściłem wzrok na swoje dżinsy. Nie miałem pojęcia, co mam mu powiedzieć. Cholera, że też na świecie istnieją takie kobiety, które łapią faceta na tatusia. Westchnąłem, po czym wstałem i bez słów poklepałem przyjaciela po plecach, a on jęknął i uderzył czołem o biurko.

- Julie -

       Kolejny raz w tym tygodniu nie zajmowałam się pracą, tylko pocieszaniem przyjaciółki. Dziękowałam Bogu, że nikt tu nie wszedł, bo Liliane wyglądała okropnie. Miała na sobie pogniecioną sukienkę, blond włosy były skołtunione, a makijaż spływał razem z łzami. Pół leżała na moich kolanach i łkała głośno. Gładziłam ją po głowie, starając się uspokoić jej zszargane nerwy. Tak bardzo było mi jej szkoda, że moje oczy szkliły się od łez. Opowiedziała mi jak nieświadomie zniszczyła sobie randkę. Nawet nie wiedziała, co takiego powiedziała, ale ten palant poszedł i bez słowa wyjaśnienia ją zostawił. 

- Ja naprawdę jestem taka beznadziejna? - zaszlochała głośno. - Co ja znowu zrobiłam nie tak? 

- Cii, nie mów tak nawet! - zawołałam oburzona.- To ten facet jest głupkiem.

- Julie - załkała, ledwie łapiąc powietrze. - Ale ja chyba naprawdę się w nim zakochałam.

       Masz ci los. Nie wiedziałam, co zrobić. Cholera, że też na świecie istnieją tacy mężczyźni, którzy mają w nosie uczucia kobiety. Nagle do głowy wpadł mi pewien pomysł. Może i był do mnie niepodobny, no ale...

- Wiesz gdzie ten dziad mieszka? - zapytałam, podnosząc ją z moich kolan.

- Nie, ale wiem gdzie pracuje - odpowiedziała, ścierając łzy. 

- To uspokój się, za trzy godziny kończymy. Dzisiaj Milicent mówiła, że mamy wyjść wcześniej, bo jakiś poważny klient przychodzi bezpośrednio do niej i mamy nie przeszkadzać. Idź się ogarnąć, pójdziemy do tego twojego ukochanego. Nie może być, że gość sobie igra z twoimi uczuciami. - Liliane patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, ale nie protestowała. Poszła szybko do łazienki.

       Wstałam chcąc dokończyć rozpoczęty projekt. Postanowiłam, że za wszelką cenę pomogę jej z tym facetem. Zawsze była strasznie nieśmiała i za każdym razem to przeszkadzało jej w zawarciu jakiegokolwiek związku. Spojrzałam na zegarek, po czym sięgnęłam po ołówek. Musiałam się na to wszystko mentalnie przygotować.

Kilka godzin później

      Szłyśmy przez miasto, mijając ludzi spieszących za swoimi interesami. Narastała we mnie determinacja i podirytowanie. Na dworze było strasznie gorąco. Liliane wcale się odzywała, szła w milczeniu, mnąc w dłoni chusteczkę. Co chwila ocierała jakąś zabłąkaną łzę wypływającą z jej oczu. Po kilkunastu minutach marszu, spocone i zmęczone podeszłyśmy pod jakiś spory gmach. Było to biuro projektów niejakiego Bonneta. Czyli ten facet był architektem? Tak samo jak Adam... Mając jakieś dziwne przeczucie, weszłam do środka przytrzymując drzwi dla Liliane. Widziałam jak niepewnie się tutaj czuje.

      Weszłyśmy po długich schodach, podążając w kierunku biur dla pracowników. 

- Wiesz, w którym pokoju pracuje? - zapytałam nie oczekując odpowiedzi, no bo niby skąd miała to wiedzieć? Rozglądałam się po drzwiach, szukając jakiejkolwiek wskazówki. 

- Dwieście siedem. - odrzekła ledwo słyszalnie. Rzuciłam jej zaskoczone spojrzenie, ale stwierdziłam, że o szczegóły wypytam później. 

       Zaczęłam szukać odpowiednich drzwi. Dwieście pięć, dwieście sześć... Wzięłam śmiało za klamkę, wsadzając głowę do środka. Zatkało mnie. Przy jednym z biurek stał Adam i w skupieniu coś szkicował. 

- Adam? - zapytałam zszokowana, wchodząc do środka.

      Mężczyzna podniósł głowę i spojrzał na mnie zaskoczony.

- Julie? - powiedział, podchodząc do mnie. - Co ty tutaj robisz?

- Eee... - zacięłam się, gdy nagle w drugim końcu pokoju dostrzegłam wysokiego mężczyznę z brązowymi włosami. Stał przy oknie, przeglądał jakieś papiery i nawet nie zaszczycił nas spojrzeniem. Zawrzało we mnie. - Ja do twojego kolegi jeśli można. 

- Do Michel'a? - Widziałam, że Durand już kompletnie nic nie rozumie. - Michel?

      Facet spojrzał na nas, a kiedy dostrzegł blondynkę, która niepewnie czaiła się ze mną zesztywniał, wpatrując się w nią. Papiery wypadły mu z ręki.

- Co ty tutaj robisz? - wyszeptał, zbliżając się powoli w naszym kierunku. Wzięłam Adama za rękę, po czym wyciągnęłam go ukradkiem z jego własnego biura. Zbiegliśmy na dół, wychodząc na dwór.

- Nie uważasz, że należą mi się jakieś wyjaśnienia? - zapytał nadal zbity z tropu. Wytłumaczyłam mu pokrótce, o co poszło. Adam klepnął się w czoło.

- Matko, czyli twoja przyjaciółka to ta Liliane, tak? I wyszło, że Mickey to jej dziecko? Zgrozo, jaki z Michel'a pacan! 

      Może sytuacja była na to zbyt poważna, ale oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Jaki ten świat był mały! Teraz pozostało nam tylko czekać na to, czy ta  kąpana w gorącej wodzie  dwójka się pogodzi. 
____________________________________________
Hej! ;*

Tak, jestem zła! Wiem! Spóźniłam się z rozdziałem prawie dziesięć dni, ale lekko się rozleniwiłam w te wakacje xd Musicie wybaczyć! Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba. c;

Jutro pewnie dodam na Harry'ego. c; Chyba, że jeszcze dziś wieczorem mi wyjdzie. ^^

Pozdrawiam! ^^     

piątek, 4 lipca 2014

Rozdział VII

- Adam -

      Szedłem powoli ulicami Paryża z rękami wsadzonymi do kieszeni jasnych dżinsów. Oprócz nich miałem jeszcze białą koszulę, z zawiniętymi rękawami oraz czarne trampki. Nie wiedziałem czemu, ale w takim stroju czułem się zawsze najlepiej i najswobodniej. Słońce powoli chyliło się już ku zachodowi. Julie napisała mi sms'a, że jej mały gość zostaje na noc, więc po cichu postanowiłem sobie, że pomogę jej do końca. Ludzie wychodzili na wieczorne spacery, pełno było par. Obejrzałem się za jedną, która zaczęła się całować na środku jezdni, a jakiś samochód zaczął na nich trąbić. Pokręciłem głową z niedowierzającym uśmiechem i poszedłem dalej. Od kamienicy Julie dzieliło mnie tylko kroków.

     Pociągnąłem za ozdobną, mosiężną klamkę, po czym wszedłem na mroczną i chłodną klatkę schodową. Zerknąłem na zegarek, który nosiłem na przegubie lewej dłoni; dziewiętnasta czterdzieści jeden. Wbiegłem po kilku schodkach na wysoki parter, by po chwili zadzwonić do drzwi z numerem jedenaście. Czekałem cierpliwie, aż ktoś mi otworzy, ale nic takiego się nie działo. Zadzwoniłem ponownie.

- Adam, wejdź! Otwarte! - usłyszałem głoś Julie, dochodzący z głębi domu. Uniosłem brwi, po czym zrobiłem tak, jak mi nakazała dziewczyna. Powitał mnie znajomy kwiatowy zapach. 

- Cześć! - zawołałem z przedpokoju. Ściągnąłem trampki dwoma kopnięciami i poszedłem do salonu. Dziewczyna siedziała na podłodze obok małego szkraba, który zawzięcie przeglądał jakąś książeczkę. Chłopczyk miał może dwa lata. Odwzajemniłem uśmiech, który posłała mi Julie. Usiadłem koło nich.

- Cześć kolego, jak masz na imię? - zapytałem, z uśmiechem patrząc na okrągłe oczka, które przyglądały mi się z ciekawością.

- Nie powiem ci. - odrzekł chłopczyk po długim namyśle, sepleniąc lekko. - Ty mi powieć!

     Razem z szatynką wybuchnęliśmy śmiechem.

- Ja jestem Adam, a to jest Julie. - powiedziałem, wskazując na moją towarzyszkę.

- Mickey zna Ziuli. Ziuli jeśt baldzo fajna. - odpowiedział Mickey, zdradzając mi tym samym, jak ma na imię. - Pobawis się zie mną? Ziuli nie umie się bawić w siamochody, ale ty jeśteś chłopciem i na pewno potlafisz.

      Spojrzałem na niego z rozbawieniem. 

- Pobawię. - przytaknąłem. - Ale najpierw mi powiedz, gdzie tak pięknie nauczyłeś się mówić.

- Mickey jeśt mądlym chłopciem i się naucył! - Zaśmiał się wesoło, a ja wziąłem z podłogi jakiś samochodzik. Cóż, zabawę czas zacząć.

- Julie -

    Siedziałam na kanapie i z rozbawieniem przyglądałam się Adamowi, który śmigała samochodami po całym pokoju, a Mickey zachwycony nowym przyjacielem, razem z nim.

- Zobacz, a teraz skręcamy i... Aaa, mam Twój nosek! - zawołam szatyn, łapiąc małego miśka z podłogi i udając, że pluszak łapie Mickey'ego za nos. Chłopczyk roześmiał się rozradowany, po czym wdrapał się Adamowi na barana.

- Jeć balanku! - zawołał, waląc chłopaka po głowie. Myślałam, że umrę ze śmiechu. Adam też się zaśmiał, po czym zaczął biegać w kółko, udając pociąg.

- Miał być balanek, a nie lokomotywa! - stwierdził obrażony Mickey. - Maś mi źlobić balanka!

      Spadłam z kanapy pod wpływem ogromnego ataku śmiechu. Chłopczyk był okropnie zabawny. Z zaskoczeniem patrzyłam, jak Adam zgadza się na nowe zabawy, bez słowa protestu. Sam cieszył się z nich jak jego towarzysz.

- Ziuli choć! - krzyknął Mickey, karząc Adamowi zsadzić go na ziemie. - Telaz ciebie Adaś powozi na balana!

- O nie! - zaśmiałam się głośno, automatycznie wracając na kanapę. - Twój baranek, by się połamał, gdyby wziął mnie na plecy.

       Zszokowana stwierdziłam, że Adam zbliża się do mnie powoli z wyciągniętymi rękami, zmrużonymi o oczami i przebiegłym uśmiechem na ustach. 

- O nie! - powiedziałam ostrzegawczo, wyciągając palec przed siebie. Mimo to, uśmiech nie schodził mi z twarzy. - Nie radzę, naprawdę!

   Adam roześmiał się dziko, po czym ruszył w moim kierunku. Pisnęłam i zaczęłam mu uciekać. Ganialiśmy się po całym salonie, a Mickey cały czas dziko się śmiał i dopingował raz mnie, raz chłopaka. Gdy w końcu stwierdziłam, że opcje ucieczki mi się skończyły, z desperacją chciałam zwiać do kuchni. Niestety nie zauważyła samochodzików porozwalanych po całej podłodze. Poślizgnęłam się na jednym. Poczułam, że lecę do tyłu, gdy nagle czyjeś mocne ręce złapały mnie w talii.

- A widzisz, trzeba było nie uciekać barankowi! - roześmiał się Adam, po czym postawił mnie na ziemię. 

     Zawtórowałam mu. Zaśmiewaliśmy się tak kilka sekund, a po chwili natrafiłam na jego brązowe oczy, które patrzyły na mnie ciepło. Przestawałam się śmiać, ze zdziwieniem obserwując, jak Adam robi to samo. Po chwili staliśmy wpatrując się w siebie, nie widząc niczego ani nikogo. Moja ręka mimowolnie drgnęła. Miałam straszną ochotę dotknąć jego policzka...

- Ha! - zawołał Mickey, a my podskoczyliśmy jak oparzeni, po czym spojrzeliśmy na dziecko. Mickey stał na stole i machał rączkami do jakieś znanej tylko jemu piosenki.

- Mickey! - Oboje rzuciliśmy się go ratować, bo mało brakowało, a spadłby na podłogę. Nasze ręce zetknęły się, a ja poczułam tą niewysłowioną chęć pogłaskania go po twarzy. Chłopak odchrząknął, po czym postawił małego na podłogę. 

- A może Julie zrobi nam coś do jedzenia? - zagadnął, z uśmiechem nachylając się nad chłopcem. 

- Tak, tak! - zawołał chłopczyk wesoło. - Mickey chcie jeść! Ciekolade!

      Zaśmialiśmy się głośno.

- Ciekolady nie mam. - powiedziałem, czochrając włoski dziecka. - Ale mogę wam zaproponować pyszną zupkę ze słoiczka! Co wy na to?

- Ou, ja podziękuję! - odrzekł chłopak, podnosząc ręce na wysokość klatki piersiowej. - Wolałbym za to kanapki!

- Ziupke, ziupke! - krzyknął Mickey, podskakując.

- Dobra, to Ziuli wam coś przygotuje, a wy idźcie się bawić. - odrzekłam z uśmiechem. 

- Mickey, chodź! - zawołał nagle Adam. - Poskaczemy Julie po łóżku!

    Mały wręcz zapiał z zachwytu. Chłopak porwał go na ręce i udając samolot, pobiegł do mojej sypialni. Pokręciłam głową z szerokim uśmiechem. Poszłam do kuchni w celu przygotowania kolacji moim gościom. Wyjmując produkty, głęboko zastanowiłam się nad tym, jak Adam świetnie opiekował się Mickey'em. Był cierpliwy, opiekuńczy, miły i szczęśliwy z faktu, że może to robić. Byłby dobrym ojcem, pomyślałam. Po chwili z przerażeniem odgoniłam od siebie tą niecodzienną myśl. Poukładałam kanapki na talerzu, zupkę dla dziecka wyłożyłam na jego talerzyk w kształcie misia, po czym poustawiałam to wszystko na tacy. Wlałam jeszcze soku do dzbanka, wzięłam szklanki i podążyłam do własnej sypialni. Było tam podejrzanie cicho. 

      Weszłam do środka, a widok, który zobaczyłam strasznie mnie rozczulił. Adam leżał ma moim łóżku, a Mickey ułożył się na nim, przytulając mocno do jego szyi. Oboje spali. Uśmiechnęłam się, odstawiłam tacę na stolik, po czym sięgnęłam po koc. Nakryłam ich delikatnie. Odniosłam posiłek do kuchni, po czym wróciłam z powrotem. Położyłam się delikatnie koło nich. Po kilku minutach zaczęłam robić się senna, a moje powieki opadać. Nie zauważyłam nawet kiedy zasnęłam.
________________________________________________
Cześć!

Jeju! Mam godzinę spóźnienia! :c Rozdział miał być trzeciego, a ja dodaję czwartego. Nie wyrobiłam się. Prawie cały dzień nie było mnie w domu. xd Te wakacje są naprawdę świetne. :)
Mam nadzieję, że Wam też mijają wspaniale. <3

Jest to jeden z moich ulubionych rozdziałów na tym blogu. :3 Mickey jest taki słodki! :D Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. c:

Kolejny rozdział za dziesięć dni. ^^

Przepraszam, że nie odpowiedziałam na Wasze komentarze pod ostatnim rozdziałem, już się za to zabieram!

Pozdrawiam i dziękuję za każdą opinię. <33
       
PS. Jak Wam się podoba nowy szablon? c: Moim zdaniem jest cudowny! <33