czwartek, 16 lipca 2015

Rozdział XVII

- Julie -
 
      Otarłam usta wierzchem dłoni, po czym spuściłam wodę sedesie. Zwymiotowałam już trzeci raz w ciągu tygodnia. Na szczęście tym razem Adam tego nie widział, bo jeszcze był w pracy, ale po wcześniejszych razach widziałam, że się o mnie martwi. Wstałam z klęczek, po czym podeszłam do zlewu, aby umyć zęby. Wykonując powolne ruchy szczoteczką, wpatrywałam się w moje ponure odbicie w lustrze. Byłam blada, pod oczami miałam ciemne wory, a na czole pojawiły się kropelki potu. Westchnęłam, opłukałam całą twarz chłodną wodą, po czym bez wycierania jej, udałam się do kuchni. Był koniec września, a ja chodziłam po domu jedynie w koszulce Adama, która sięgała mi połowy ud, skutecznie zakrywając bieliznę. Ostatnimi czasy było mi okropnie wręcz duszno. Ustałam przy kuchence, aby sprawdzić, jak ma się obiad. Spróbowałam odrobinę zupy, zamieszałam makaron i napiłam się soku. Ustałam przy oknie i bezmyślnie zaczęłam podjadać paluszki, stojące na parapecie. Nie zastanowiłam się nawet, kto je tam umieścił. Zapewne ja. Od kilku dni jadłam praktycznie cały czas.
 
        Zastanawiało mnie to bardzo. Na początku myślałam, że się strułam. Potem, kiedy nie miałam innych objawów typowych dla tej przypadłości, moje myśli popłynęły w zupełnie innym kierunku. Mimo to bałam się o tym nawet myśleć. Nie chciałam mieć dziecka w tamtym momencie. Groziło mi wyrzucenie z pracy. Milicent dowiedziała się, że nie dokończyłam tych cholernych projektów dla Oliviera. Następnego dnia byłam umówiona z nią na rozmowę. Bardzo się stresowałam. Do tego dochodziło wspomnienie wydarzenia z przed kilku dni. Brzydziłam się tego mężczyzny. Bałam się, że może się to powtórzyć. Jednocześnie nie chciałam o tym nikomu powiedzieć, a zwłaszcza Adamowi. Wstydziłam się, że szybciej nie odepchnęłam tego dupka.
 
    Z zamyślenia ocknęłam się dopiero wtedy, kiedy skończyły mi się paluszki. Ponownie westchnęłam ciężko i wyrzuciłam pustą paczkę do kosza. Jeszcze raz zamieszałam makaron, po czym usłyszałam zgrzytanie klucza w drzwiach. Uśmiechnęłam się, po czym odwróciłam się szybko od kuchni, by powitać męża.
 
- Wróciłem! - zawołał z przedpokoju, a ja usłyszałam jak zdejmuje marynarkę i jak zwykle niedbale rzuca ją na szafkę na buty.
 
- Cześć, kochanie. - powiedziałam, po czym podeszłam, żeby go pocałować. Odwzajemnił pocałunek, uśmiechając się przy tym promiennie.
 
- Dobre wieści, słońce! - zawołał, zdejmując buty. Uniosłam brwi w oczekiwaniu, jednocześnie porządnie wieszając jego okrycie. Strzepnęłam jakiś pyłek z rękawa, po czym poczułam ręce chłopaka w talii. Uniósł mnie w górę, by po chwili iść w kierunku kuchni.
 
 
- Puść mnie, wariacie! - Zaśmiałam się, delikatnie uderzając go w klatkę piersiową.
 
- Nie! - odrzekł, po czym oplótł sobie moje nogi w pasie. Objęłam go za szyję, wpatrując się zaintrygowana w jego zadowolone oczy.
 
- Dostałem podwyżkę! - obwieścił z dumą, opierając się czołem o moje czoło.
 
   Zapiszczałam, ściskając go mocno.
 
- To cudownie! Powinniśmy to uczcić! - krzyknęłam naprawdę ucieszona. Ostatnio z pieniędzmi zaczynało robić się krucho.
 
- Zabieram cię dzisiaj na kolację. - wymruczał, a ja poczułam jego wargi na szyi. Zadrżałam, mimowolnie przymykając powieki. - Do najdroższej restauracji w mieście.
 
   Uśmiechnęłam się, po czym pocałowałam go mocno w usta. Odwzajemnił pocałunek, który porwał nas na dobrą minutę.
 
- A ja ugotowałam dla ciebie przepyszną zupę. - powiedziała z uśmiechem. - Siadaj do stołu, zaraz podaję.
 
- Co tylko rozkażesz, słońce. Tylko najpierw sprawdzę pocztę, bo czekam na ważnego maila od klienta. - odrzekł, po czym poszedł włączyć laptopa.
 
   Cała w skowronkach podeszłam jeszcze raz do kuchenki, wyłączyłam makaron, by po chwili stwierdzić, że zupa musi się jeszcze chwilkę pogotować. Zamyśliłam się na moment. A gdyby tak... Podjąwszy decyzję, nałożyłam makaronu do dwóch miseczek, po czym poszłam szybkim krokiem do łazienki. Wolnym ruchem otworzyłam jedną z szafek, po czym po chwili wahania odsunęłam wszystkie przedmioty i chemikalia, by wziąć małe tekturowe pudełeczko z małym dzieckiem na wierzchu. Odetchnęłam głęboko i zabrałam się za czytanie instrukcji.
 
   Po kilku minutach trzymałam w dłoni test ciążowy, którego wynik był... pozytywny. Na mojej twarzy zaczął pojawiać się szeroki uśmiech, a dłoń automatycznie powędrowała do brzucha. Wpatrywałam się w mały przedmiot w mojej dłoni, a moja euforia sięgała zenitu. Spojrzałam w lustro i ujrzałam swoją roześmianą, zarumienioną twarz.

- Adaś! - krzyknęła, po czym szybkim krokiem wyszłam z łazienki. - Adaś, jestem...

    Ustałam w progu z testem ciążowym w jednym ręku, drugą zaś położyłam sobie na brzuchu. Popatrzyłam zaskoczona na ukochanego. Siedział przed laptopem, a na jego twarzy malował się głęboki szok. Zamrugałam, zastanawiając się, co się stało; przecież nie zdążyłam mu jeszcze powiedzieć. Podeszłam do niego powoli, czując jak uśmiech znika z moich ust.

- Co się stało, kochanie? - zapytałam, dotykając jego ramienia. Odsunął się szybko od mojej ręki, a ja zamarłam, nie wiedząc, co się dzieje.

      Popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem. Pełnym żalu, zawodu, złości i czegoś jeszcze, czego nie potrafiłam zinterpretować. Jeszcze raz wyciągnęłam dłoń w jego stronę, ale on poderwał się z kanapy i odsunął ode mnie kilka kroków.

- Przeczytaj. I nic więcej nie mów. - powiedział tylko zdławionym z emocji głosem.

- Ale, Adam... - Ponowiłam próbę, lecz mężczyzna odwrócił się w stronę okna.

   Z walącym głośno sercem, pochyliłam się nad laptopem. Zaczęłam czytać, a z każdą chwilą robiło mi się coraz bardziej gorąco.

 
 Droga Julie,
Dziękuję Ci za tamten cudowny wieczór. Ten pocałunek zapamiętam już na zawsze, choć wierzę, że uda mi się ich skraść dużo więcej. Mam nadzieję, że Twój mąż nie dowiedział się o niczym - problemy są mi zbędne. Liczę na kolejne rychłe spotkanie, będę odliczał godziny do niego.
O. Arnaud
 
PS. Twoje ciało jest idealne.
 
- Nie wylogowałaś się z poczty. - Odezwał się Adam, a ja czułam, że nogi zaczynają się pode mną uginać. Bił od niego straszny chłód. Nie patrzył na mnie, tylko w szybę, po której zaczęły spływać kropelki deszczu. - Ta wiadomość wyskoczyła mi automatycznie. Nie powinienem czytać twojej prywatnej korespondencji. Przepraszam.
 
- Adam, ale przecież ty w to nie wierzysz. - zawołałam cicho, podchodząc do niego, starając się jakoś uspokoić. Przecież to było absurdalne.

   Chciałam położyć mu rękę na ramieniu, a potem go przytulić, ale strzepnął moją dłoń i odsunął się ode mnie. W moich oczach zaczęły zbierać się łzy. Cały czas w jednej dłoni ściskałam test ciążowy, który zapowiadał tak cudowną przyszłość. Teraz staliśmy krok od całkowitego zniszczenia naszego małżeństwa, a najgorsze było to, że nic nie mogłam z tym zrobić.

- Myślę, że... nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia. - Mruknął chłopak, po czym wyminął mnie i wyszedł z salonu.

  Przez kilka minut stałam niezdolna do jakiegokolwiek ruchu, trzęsąc się ze strachu. Usłyszałam jakieś dziwne odgłosy, dochodzące z sypialni. Zamrugałam kilka razy, po czym poszłam sprawdzić, co się dzieje. Widok, który tam zastałam, sprawił, że oparłam się bezsilnie o framugę drzwi.

- Co ty...co ty robisz? - wyszeptałam, łkając.

- Pakuję swoje rzeczy. - odpowiedział, wrzucając kolejną koszulkę do torby.

     Zaczęłam szlochać.

- Adam, błagam cię. To wszystko nieprawda. To on mnie...- Nie wiedziałam, co dalej powiedzieć. Mężczyzna nawet na mnie nie patrzył. - Zostań, wytłumaczę ci wszystko. Proszę, zostaw te ubrania.

   Podeszłam do niego, po czym starałam się powstrzymać jego ręce. Popatrzył na mnie, zatrzymując się w połowie zasuwania suwaka. Widziałam, że miał łzy w oczach. Czując słony płyn, spływający po policzkach, ujęłam jego bladą twarz w dłonie.

- Nie rób tego... Błagam cię. - wyszeptałam, nie wiedząc, jak inaczej go powstrzymać. - Ja... jestem w ciąży.

     Mężczyzna popatrzył na mnie zszokowany, a przez jego twarz przewinęły się chyba wszystkie możliwe emocje. Od zdziwienia przez radość aż do całkowitego otępienia. Obserwowałam to wszystko, czując, że serce zaraz zmiele mi żebra. Adam zacisnął powieki, a z jego oczu wypłynęły dwie łzy.

- Tak? - wyszeptał. - A z kim? Z nim czy ze mną?

    Odsunęłam się zszokowana. Poczułam się tak, jakby szatyn przed chwilą mnie spoliczkował. Popatrzył na mnie z jeszcze większą rozpaczą, po czym zarzucił torbę na ramię i szybkim krokiem wyszedł na korytarz. Potem usłyszałam tylko trzaśnięcie drzwi wejściowych. Oddychałam coraz szybciej, czując, że moje życie właśnie dobiegło końca. Zaczęłam rozpaczliwie płakać, po czym opadłam bezsilnie na podłogę. Z kuchni dobiegł straszliwy syk, a po mieszkaniu rozniósł się swąd przypalonej zupy. Skuliłam się w kłębek, obejmując się ciasno ramię. Czułam się tak, jakbym zaraz miała rozpaść się na kawałki.

    Dlaczego? Dlaczego... Przecież ja niczego nie zrobiłam...
________________________________________
Hej!

Jej, przepraszam, że czekaliście na ten rozdział dłużej niż zapowiadałam, ale nagle tyle mi się na głowę zwaliło, że nie miałam kiedy go dokończyć. :c Teraz jednak już jest i obiecuję, że kolejny pojawi się szybciej. Jak się uda, to nawet 20.07. :D

Przepraszam za to, co zrobiłam z życiem Julie i Adasia...

Pozdrawiam! <3

PS. A, wiem, że rozdział krótki, ale to zamierzone. :)




poniedziałek, 6 lipca 2015

Rozdział XVI

- Julie -
 
    Spojrzałam na zegarek, zagryzając wargę. Było po dwudziestej drugiej, a ja nadal siedziałam w biurze. Dzwoniłam do Adama, żeby się mną nie przejmował i poszedł spać, bo ja tu jeszcze posiedzę, ale przed chwilą dostałam od niego smsa o treści: Kotku, o której będziesz? Taka cisza i pustka bez ciebie. Zostaw to w cholerę i wracaj do domu. Nawet nie wiedział, jak bardzo chciałabym zostawić to w cholerę. Niestety, ukochany Olivier załatwił nas po mistrzowsku. Kiedy tydzień temu nasz Dom Mody oddał mu projekty, ten zażądał jeszcze poprawek. Milicent się wściekła i chociaż sama nie przyłożyła palca do tego projektu, nam kazała wszystko poprawić. Do tego dała nam na to tylko trzy dni. Trzeci dzień mijał jutro, a raczej dzisiaj, bo było już po dwunastej, a ja nadal nie dokończyłam dwóch poprawek. Co gorsza, nie miałam na nie żadnego pomysłu.
 
     Westchnęłam z frustracją, po czym odrzuciłam ołówek na blat biurka. Oparłam się na krześle, czując ból w dole pleców. Byłam bliska załatwienia swojego kręgosłupa na amen. Spojrzałam na stanowisko Liliane i przewróciłam oczami. Dziewczyna spała, półleżąc na biurku. Wstałam, po czym podeszłam do niej i puknęłam lekko w ramię.
 
- Hej, wstawaj! - mruknęłam, dźgając ją ponownie. - Idź do domu.
 
    Podskoczyła jak oparzona, po czym spojrzała na mnie nieprzytomnie. Zamrugała gwałtownie, a po chwili wydała z siebie przeciągły jęk.
 
- Już nie mogę! Została mi jeszcze jedna sukienka. A w domu nie zasnę spokojnie, jeśli będę wiedziała, że tego nie dokończyłam.
 
- Mi dwie. - mruknęłam, podchodząc do okna. Na ulicach, oświetlonych rzęsiście przez latarnie, nie było kompletnie nikogo. Uchyliłam lekko jedną połówkę okiennic, by po chwili poczuć na twarzy nocny, wrześniowy wiaterek. - Też mam już dosyć.
 
- Uch, pójdę do kuchni zrobić kawę. - powiedziała markotnie moja przyjaciółka, po czym wstała. - Chcesz też?
 
- O tak, poproszę. - mruknęłam z wdzięcznością, sięgnąwszy po telefon. - Ja przez ten czas zadzwonię do Adama.
 
    Blondynka wyszła, a ja wybrałam numer do męża. Ustałam ponownie przy oknie, czekając aż ten odbierze. Jego głos usłyszałam po trzecim sygnale. Mimowolnie się uśmiechnęłam.
 
- Mam po ciebie wyjść, kochanie? - zapytał od razu, a ja gdzieś w tle usłyszałam szum wody z prysznica.
 
- Och, nawet nie wiesz jak bardzo bym tego chciała. - jęknęłam z zazdrością. - Muszę jeszcze zostać. Pewnie jakąś godzinę albo dwie.
 
- Biedactwo moje. - powiedział Adam ze współczuciem. - Powinnaś zmienić pracę. Ta jędza cię wykończy.
 
- Ta jędza dobrze płaci. - Westchnęłam, po czym powtórzyłam to, co mówiłam mu godzinę temu. - Idź spać, kochany. Nie czekaj na mnie, bo musisz rano wstać i się nie wyśpisz.
 
- Nie mogę spokojnie sobie spać, kiedy moje słonko zarywa już nie wiadomo, którą noc z kolei. - odrzekł stanowczo. - Nie ma mowy, jak skończysz to zadzwoń. Wyjdę po ciebie.
 
- Ale Adaś...
 
- Żadnego ale. - Uciął. - Kocham cię.
 
   Uśmiechnęłam się, po czym odgarnęłam włosy z czoła.
 
- Ja ciebie bardziej. To pa. Zadzwonię, jak tylko skończę.
 
    Rozłączyłam się, po czym przytuliłam telefon do piersi. Zagryzłam wargi, czując szczęście wypełniające mnie od środka. Uwielbiałam słyszeć kocham cię od Adama. Za każdym razem miałam wrażenie, że to jakiś piękny sen i zaraz się obudzę.
 
    Nagle usłyszałam ciche pukanie we framugę drzwi. Odwróciłam się z zaskoczeniem, po czym zobaczyłam pana Oliviera we własnej osobie. Stał w garniturze i uśmiechał się do mnie szeroko. Nie odwzajemniłam uśmiechu.
 
- Dobry wieczór, Julie. - powiedział cicho, patrząc na mnie dziwnie.
 
- Nie przypominam sobie, żebyśmy byli na ty. - Fuknęłam, siadając z powrotem przy biurku. - Co pan tutaj robi tak późno?

- Czemu tak nie przyjemnie? - zapytał, nadal się uśmiechając.

- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie. - odburknęłam niegrzecznie. To przez niego marnowałam swój czas od jakichś dwóch miesięcy. Wystarczająco mnie to irytowało.

     Zachichotał.

- Przyszedłem przekazać twojej szefowej dokumenty. Wiesz, papierkowa robota odnośnie zamówienia, bla bla.

   Kiwnęłam głową, jednocześnie zgrzytając zębami. Denerwowało mnie to, że nadal zwraca się do mnie jak do swojej dobrej znajomej.

- A ty co robisz tutaj tak późno? - zapytał po chwili, obserwując mnie uważnie.

    Nie wytrzymałam i parsknęłam ironicznym śmiechem.

- Kończę poprawki dla ciebie. - odrzekłam, zwracając się do niego per ty.

    Roześmiał się, po czym usiadł na krześle naprzeciwko mnie i oparł się tak, że znalazł się w niebezpiecznie bliskiej odległości względem mojej osoby. Mimowolnie odsunęłam się ze wstrętem, zastanawiając się, co on wyprawia.

- Dobrze to zaplanowałem, nie uważasz? - zapytał z błyskiem w oczach, widząc moją reakcję. - Sukienki były perfekcyjne, ale mimo to kazałem je poprawić, żebym mógł jeszcze na ciebie chociażby popatrzeć.

    Przełknęłam ślinę. Powoli zaczynałam się bać.

- Nie bój się. - mruknął, tak jakby czytał mi w myślach, po czym wyciągnął rękę i dotknął mojego policzka. Momentalnie zerwałam się na równe nogi, odpychając jego rękę.

- Jaki ty jesteś bezczelny. - syknęłam, patrząc na jego roześmianą twarz z wściekłością. - Jeżeli jeszcze do ciebie nie dotarło, jestem szczęśliwą mężatką, a ty obleśnym chamem, który próbuje się do mnie dobrać. Wynoś się i nigdy nie wracaj.

   Mężczyzna podniósł się i zapiął guzik od marynarki.

- Mówiłem już, mąż to dla mnie żaden problem. - Zachichotał, po czym podszedł do mnie. Odsunęłam się tak daleko, jak tylko pozwoliła mi ściana, znajdująca się za mną.

   Olivier ustał tak blisko, że poczułam jego oddech na swojej twarzy. Był przesiąknięty dymem z papierosów. Odwróciłam głowę ze wstrętem jednocześnie, napierając na ścianę jeszcze bardziej. Mężczyzna wziął w palce kosmyk moich włosów.

- Odsuń się. - warknęłam, ale emocje dławiły mi głos i było to ledwo słyszalne. - Zostaw mnie w spokoju.

- Nie mogę. - szepnął, przysuwając swoją twarz do mojej. - Wszystko w tobie niesamowicie mnie pociąga. Twój głos, twój zapach. Twój wygląd.

    Nim się obejrzałam poczułam jego wargi na swoich, a jego dłonie na moich policzkach. Zamarłam, niezdolna do żadnego ruchu. Całował mnie powoli, próbując językiem rozerwać moje złączone wargi. Zagotowało się we mnie. Odepchnęłam go oburącz, po czym z obrzydzeniem wytarłam usta. Patrzył na mnie z rozbawieniem.

- Wynoś się! - wrzasnęłam. - Ty obleśny psycholu, nigdy więcej nie próbuj tego robić. Nie masz prawa.

- Jeszcze zobaczymy, jakie ja mam prawa. - powiedział, a z jego warg nie znikał pewny siebie uśmieszek. - Dobranoc, Julie.

   Wyszedł powoli, zostawiając mnie samą. Dygotałam na całym ciele, a policzki mnie piekły. Jak on mógł mnie pocałować?! Nie mieściło mi się to w głowie. Poza tym bałam się. On wyglądał na nieobliczalnego psychola. Oparłam się znowu o ścianę, czując, że coraz bardziej kręci mi się głowie. Serce tak mi dudniło, że zagłuszało wszystko inne. Do tego doszły dotkliwe mdłości. Resztkami sił, sięgnęłam po telefon i wybrałam numer Adama.

- Halo?

- Kochanie... - szepnęłam, czując zimny pot na czole. - Mógłbyś po mnie przyjść? Nie najlepiej się czuję.

- Co się dzieje?! - krzyknął zaniepokojony. - Już biegnę! A ty w razie czego dzwoń po pomoc.

   Jego głos zaczął mi się rozmywać coraz bardziej. Komórka wysunęła mi się z ręki i upadła na ziemię.

- Mam kawę! - Usłyszałam tylko jeszcze głos Liliane, a potem było już ciemno.
 
 
***
 
  Przez moją podświadomość zaczęły przedzierać się czyjeś głosy. Czułam ból głowy. Był tak silny, że mnie ogłuszał. Próbowałam wyostrzyć słuch, aby zrozumieć, o czym rozmawiają owe głosy, ale nie było to takie proste. Dopiero po kilkunastu sekundach dotarły do mnie strzępki rozmowy.
 
- Dzwoń po te cholerne pogotowie! - Adam? - Julie? Julie, kochanie? Słyszysz mnie? Ocknij się, proszę?
 
  Wzmianka o pogotowiu skutecznie sprawiła, że mogłam zlokalizować swoje bezwładne ciało. Zmarszczyłam brwi, chcąc dać upust swojemu sprzeciwowi.
 
- Julie? Otwórz oczy, słonko.
 
- Nie chcę pogotowia. - wychrypiałam, zanim spełniłam prośbę ukochanego.
 
- Ale... - Usłyszałam głos mojej przyjaciółki. Ponownie się zmarszczyłam, po czym otworzyłam powieki.
 
    Leżałam na podłodze, a nade mną pochylał się zaniepokojony Adam. Teraz na jego twarzy pojawiła się ulga i cień uśmiechu. Spróbowałam usiąść, ale powstrzymał mnie delikatni. Westchnęłam, czując pewne zażenowanie.
 
- Naprawdę nie chcę żadnego pogotowia. To tylko przemęczenie. Już dobrze się czuję. - powiedziałam tym razem już silniejszym głosem.
 
- Jesteś pewna? - zapytała Liliane, pochylając się nade mną z troską. - Długo byłaś nieprzytomna.
 
- Tak, jestem pewna. - powiedziałam, po czym usiadłam, asekurowana przez ramiona Adama. W głowie kręciło mi się jeszcze tylko troszkę.
 
- Dasz radę iść, kochanie? - zapytał ukochany, patrząc na mnie z niepokojem. Pogłaskałam go po policzku.
 
- Tak.
 
   Wstałam, cały czas podtrzymywana przez męża. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że czuję się już zupełnie dobrze, nie licząc tych lekkich zawrotów głowy. Zaczęłam powoli zbierać swoje rzeczy z biurka, aby jak najszybciej móc znaleźć się w domu.
 
- Mogę za ciebie to dokończyć. - powiedziała Liliane, wskazując na projekty, leżące przede mną.
 
- O nie, dziękuję. Nie mam zamiaru już tego robić. - warknęłam ciut za ostro.
 
- Dlaczego? - zapytał zszokowany Adam, pomagając mi się pakować.
 
- Po prostu mam dosyć. - odparłam szybko, mając nadzieję, że nikt nie pociągnie tematu.
 
    Nie miałam zamiaru mówić komukolwiek o tym, co zdarzyło się tutaj kilkanaście minut temu. Mimo, że się bałam, miałam nadzieję, że sama dam sobie radę. Nadzieja matką głupich?
 
________________________________________________
 
Cześć!
 
Jeju! Jak tutaj dawno nie było rozdziału?! Jak ja mogłam do tego dopuścić?! ;o Przepraszam Was bardzo, ale czerwiec nie należał do najspokojniejszych miesięcy w moim życiu. xd Teraz mamy już wakacje (TAAAK!) i osobiście planuje zakończyć te opowiadanie do końca lipca. :D Więc rozdziały będą pojawiały się co 5-7 dni. ^^ Tzn. postaram się, żeby tak było... Ostatnio złapała mnie wena na to opowiadanie, więc muszę z niej skorzystać!
 
Także... Czekam na Wasze opinie i pozdrawiam! <3